Donald Tusk bez większego wysiłku zdobył poparcie sejmowej większości. Trudno było oczekiwać innego wyniku. Od początku do końca była to bowiem operacja propagandowa, która miała ograniczyć straty wynikłe z publikacji zapisów rozmów ministrów rządu i innych wysokich urzędników przez tygodnik „Wprost”.
Jakie były dokładnie cele premiera? Po pierwsze, chciał pokazać, że nadal dysponuje politycznym poparciem. Po drugie, postanowił odwrócić uwagę opinii publicznej oburzonej na rząd i PO oraz skierować jej gniew na bliżej nieokreślonych wrogów. Temu służyły mniej lub bardziej niejasne sugestie co do autorów nagrań – nie trzeba być specjalnie przenikliwym, by dostrzec, że Tusk wskazywał na rosyjskie służby. Po trzecie wreszcie, premier postanowił posłużyć się moralnym szantażem: kto słucha taśm i wyciąga z nich polityczne wnioski, ten działa przeciw państwu, nie interesuje się interesem Polski, a nawet – wolno się domyślać – współpracuje z przestępcami. Oczywiście Tusk doskonale zdaje sobie sprawę ze znaczenia ujawnionych zapisów.
Tylko ślepy i głuchy mógłby przejść nad nimi do porządku dziennego. Wyraźnie widać, że dla zachowania władzy Platforma gotowa jest nadużywać konstytucji i ją łamać (rozmowa Sienkiewicza i Belki) oraz wykorzystywać spółki kontrolowane przez Skarb Państwa. Tak samo widać postępującą arogancję i degrengoladę cywilizacyjną ministrów. Jednak Tusk wciąż wierzy, że uda mu się uniknąć przegranej. Do wyborów do Sejmu zostało półtora roku, poprzedzą je wybory prezydenckie. Platforma może liczyć na to, że pamięć wyborców jest krótka, a ewentualne zwycięstwo Bronisława Komorowskiego odwróci kartę.
Można mieć wszakże nadzieję, że tym razem Tuskowi nie uda się odwrócić, jak tyle razy bywało, kota ogonem. Chyba że będzie korzystał z błędów opozycji. A takim było, sądzę, ponowne zgłoszenie kandydatury prof. Piotra Glińskiego na premiera rządu technicznego. Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Zamiast zatem decydować się na z góry przegraną rozgrywkę o Glińskiego – dodatkowo pokazuje to PiS jako partię jednego pomysłu – lepiej było choćby zorganizować społeczne demonstracje sprzeciwu. Można też było – w obliczu degeneracji rządu – pokusić się o rozszerzenie formuły PiS. Tak się jednak nie stało. Na pole do walki z Platformą Jarosław Kaczyński wybrał Sejm – miejsce, w którym wszystkimi atutami dysponuje przeciwnik.
Trudno się zatem dziwić, że w tej sytuacji głównym wygranym może okazać się partia Janusza Korwin-Mikkego. Jego słowa o rządzących złodziejach, których należy wsadzić za kratki, nabrały po ujawnieniu taśm nowego sensu. To on staje się coraz wyraźniej patronem oburzonych, rozczarowanych tak stylem, jak i treścią rządów PO. Nieobecność w Sejmie staje się jego atutem.
W Sejmie Tusk wygrał, jednak z każdym miesiącem jego władza będzie słabła. Kto ją jednak przejmie, jest kwestią otwartą. •