Władimir Władimirowicz jest w świetnym nastroju. Na niedawnej konferencji prasowej w Budapeszcie wręcz tryskał humorem. Dowcipy prezydenta Rosji niczego dobrego nie zwiastują.
Porozumienie z Mińska okazało się tym, czym było od początku: krótką chwilą złudzenia, że możliwe jest porozumienie z Moskwą. Ukraińskie wojsko nie jest w stanie dotrzymać kroku wspieranym przez Rosję oddziałom separatystów. Kolejne porażki muszą spowodować wzrost napięć i podziałów wśród samych Ukraińców oraz osłabienie pozycji prezydenta Petra Poroszenki. Wolę walki zdradzają przede wszystkim ochotnicy, żołnierzom regularnych oddziałów brak determinacji, o czym świadczą liczne dezercje. Można wręcz pytać, jaka część ukraińskiej kadry dowódczej chce bić się o niepodległość, niektórzy z obecnych wyższych rangą oficerów robili karierę jeszcze za czasów sowieckich, a rosyjski wywiad nie śpi. Coraz wyraźniej widać, że Zachód nie zamierza militarnie zaangażować się w obronę niepodległości Ukrainy. Przeciwnie, mnożą się głosy nawołujące Ukraińców do rezygnacji już nie tylko z Krymu, ale także całego Donbasu. To może doprowadzić do kapitulacji Kijowa.
Najgorsze jest to, że nie widzę w Polsce realnych prób stawienia czoła takiemu scenariuszowi. I to ani ze strony rządu, który przyjął postawę bierności, ani ze strony opozycji. Nie rozumiem choćby, co miało na celu besztanie i pouczanie Viktora Orbána przez Ewę Kopacz.
Tak samo dziwaczna była postawa Jarosława Kaczyńskiego, który ponoć – jak twierdzą jego współpracownicy – postanowił nie spotykać się z premierem Węgier, bo ten złamał reguły europejskiej solidarności i zbliżył się zbytnio do Rosji.
Orbán – zdaje się – wyciągnął z rozwoju spraw na Ukrainie odmienne wnioski niż większość polskiej klasy politycznej. Uznał, że Ukraina jest zbyt słaba, Rosja zbyt zdeterminowana, a Zachód egoistyczny. W zamian za przyjęcie Putina w Budapeszcie i traktowanie go jak partnera wytargował dla Węgrów cały szereg konkretnych korzyści: lepsze warunki kredytu, niższe ceny gazu. Stwierdził, że skoro wojna i tak jest przegrana, to przynajmniej wykorzysta obecną sytuację dla dobra swojego kraju.
Mało to budujące. Jednak tak, a nie inaczej postrzega swoje interesy premier Węgier. To jego święte prawo. Jak można uprawiać skuteczną dyplomację, jeśli lekceważy się drugiego obok Polski głównego gracza w Europie Środkowej? Nikt nie zmuszał Kaczyńskiego, żeby akceptował politykę Orbána. Przeciwnie – spotkanie z nim byłoby dobrą okazją, żeby przedstawić mu polskie racje. Pokazać, że niepodległość Ukrainy to wartość dla całej Europy Środkowej. Jednak odmowa spotkania to błąd, niepotrzebny afront. To tak, jakby odmawiało się przyjęcia do wiadomości faktów, które nam nie odpowiadają. Moralne oburzenie to coś całkiem innego niż uprawianie polityki. Być może daje poczucie samozadowolenia, dla interesu państwa jest szkodliwe. © ℗
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.