Tego, że Musk i Trump kiedyś się poróżnią, można było być pewnym właściwie już od pierwszych dni urzędowania nowej administracji. Właściciel Tesli właściwie nie odstępował amerykańskiego prezydenta o krok i można było wręcz odnieść wrażenie, że to on, a nie J.D. Vance sprawuje funkcję wiceprezydenta.
Pretekstu do tej aktywności dostarczała mu posada szefa DOGE, czyli Departamentu do spraw Efektywności Rządu. Musk od samego początku chciał być jednak zdecydowanie kimś ważniejszym i zaczął regularnie bywać na naradach w Białym Domu. W jednym z wywiadów przyznał nawet, że zdarzało mu się spędzać tam noce. A jeśli nie spał w prezydenckiej rezydencji, to za lokum służyły mu pobliskie budynki przeznaczone dla DOGE.
Od dawna wiadomo, że Elon Musk jest pracoholikiem, który potrafi bez reszty rzucić się w wir obowiązków związanych z prowadzeniem swoich licznych biznesów. W tym jednak przypadku rzucenie się w wir zakończyło się dla niego podbitym okiem. Autorem pokaźnego lima pod okiem miliardera miał być sekretarz skarbu Scott Bessent, który pod koniec maja podsumował w ten sposób kilkumiesięczne bliskie relacje Muska z Białym Domem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
