Swawola, która znamionuje ministra Radosława Sikorskiego podczas udzielania wywiadów oraz korzystania z mediów społecznościowych, jest powszechnie znana. Dość przypomnieć jego głośne wystąpienie jeszcze za rządów PiS, gdy sugerował, że polskie władze rozważały udział w rozbiorach Ukrainy, albo gdy jakiś czas później twierdził, że białoruskie śmigłowce nad Białowieżą należało po prostu zestrzelić tudzież gdy publicznie dziękował USA za domniemane wysadzenie Nord Stream 2. Z tego powodu w jednym z tekstów dla "Do Rzeczy" (nr 19/2024) stwierdziłem, że Sikorski nie może się zdecydować, czy chce być wizjonerem dyplomacji (o czym zawsze marzył) czy zwykłym trollem (co praktykuje).
W ostatnich tygodniach minister z całą mocą przypomniał, że w jego osobie dominuje niestety to drugie oblicze. Wszystko zaczęło się od decyzji polskiego sądu, który nie wyraził zgody na wydanie stronie niemieckiej Wołodymyra Żurawlowa, podejrzanego o wysadzenie wspomnianego rurociągu Nord Stream, co z kolei szef węgierskiego MSZ, Péter Szijjártó, skomentował, stwierdzając, że sąd działał bezpośrednio na polecenie Donalda Tuska.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
