Teoretycznie taki film nie miał prawa powstać we współczesnym Hollywood. To superprodukcja w starym stylu, a mówiąc „starym”, mam na myśli tradycję kina rozrywkowego lat 80. i początku 90. Zresztą Hans Zimmer, który skomponował muzykę do nowej produkcji Josepha Kosinskiego, nawet wplótł w swoje kompozycje inspiracje muzyką z „Top Gun” czy soundtrackami Vangelisa.
W starym stylu to znaczy z wielką gwiazdą – tu charyzmatyczny Brad Pitt; z hymnem ku czci współzawodnictwa. Hołdem dla dobrej roboty, wezwaniem do samodoskonalenia, potępieniem egoizmu, szacunkiem dla hierarchii. Jest to opowieść o prawdziwej męskości (żadnych pojękiwań, że bywa toksyczna), która wieku się nie boi, bo jest to również opowieść o tym, jak starzeć się z godnością. Taki film mógłby kiedyś nakręcić John Ford. Dziś po prostu się takich nie robi.
Cud nad cudami
Niemożliwe stało się możliwe. Po wielkim sukcesie „Top Gun: Maverick” (2022), w którym wskrzesił militarny „buddy movie”, Joseph Kosinski dokonał kolejnej rzeczy niezwykłej: wydał 300 mln dol. na film o wyścigach samochodowych i nie tylko nie stracił, lecz także nakręcił opowieść z duszą, do której wracać będziemy po latach (nawiasem mówiąc, jedną dziesiątą budżetu wziął jako honorarium Brad Pitt). W dodatku udało się Kosinskiemu zadowolić wszystkich: sponsorów, partnerów produkcyjnych (film powstawał we współpracy z Formułą 1), widzów i krytyków. Cud nad cudami.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
