To, co miało być kolejną z rzędu wygraną PiS – odwołanie w drodze referendum Hanny Gronkiewicz-Waltz ze stanowiska prezydenta Warszawy – zakończyło się niepowodzeniem. Mimo oczywistych słabości tej prezydentury, mimo błędów, które popełniła w kampanii, jej przeciwnikom nie udało się zmobilizować jednej trzeciej wyborców.
Politycy PiS główną przyczynę porażki upatrują w nieuczciwych działaniach Platformy. Rzeczywiście, nie sposób usprawiedliwić sytuacji, w której do bojkotu referendum wzywają premier oraz prezydent, a władze Warszawy nie raczą o głosowaniu informować. Tylko, pytam, co z tego? Oburzenie posłów PiS jest tyleż słuszne, co jałowe. Ba, gorzej jeszcze, taka reakcja szkodliwie odbije się na wynikach następnych wyborów. Krytyka PO za to, że korzystała z naturalnej przewagi, jest równie zasadna co oburzanie się komentatorów sportowych na to, że w meczu rozgrywanym na stadionie przeciwnika obca publiczność nie sprzyja naszym.
Wiadomo było, że PO będzie broniła Gronkiewicz-Waltz wszelkimi środkami. Złoszczenie się teraz na to, podważanie wyników, domaganie się powtórzenia głosowania jest niepoważne. Należało od początku tak przygotować kampanię, żeby zminimalizować skutki biernego oporu PO. Szukanie winnego po drugiej stronie świadczy o tym, przykro mi to powiedzieć, że politycy PiS niewiele się nauczyli z wcześniejszych porażek. Nie sposób nie zgodzić się z trzeźwą uwagą premiera, że nikt nie może oczekiwać od niego, iż będzie wspierał PiS.
Jeśli już referendum się przegrało, to należało zrobić dobrą minę do złej gry i podziękować wszystkim! Także tym, którzy do wyborów nie poszli, bo w ostatniej chwili wystraszyli się rządowej propagandy. Właśnie ich należało uspokoić i im powiedzieć, że nie muszą się bać głosować na opozycję. W żadnym wypadku nie należało okazywać zdenerwowania, frustracji, złości. Podstawowa zasada demokratycznej gry politycznej mówi przecież, że przegrane wybory są zawsze wstępem do kolejnych, być może zwycięskich.
Błędy PiS wydają się oczywiste. Nieszczęsna litera „W”, brak popularnego, kojarzonego z Warszawą kandydata, wreszcie zaangażowanie samego Jarosława Kaczyńskiego w dość osobliwej roli rzecznika obniżenia cen biletów miejskich – naprawdę trudno wytłumaczyć takie decyzje. Kampania referendalna skierowana była do już przekonanych zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego. Nie rozumiem też, dlaczego w kampanii, której celem miało być odwołanie Gronkiewicz-Waltz, główny nacisk położono na marzenia o wielkiej Warszawie i nawiązywano do dziedzictwa prezydenta Stefana Starzyńskiego. Do licha! W referendum nie chodziło o pozytywny wybór, ale o negatywny! Jego celem było odwołanie złej prezydent, a nie powołanie dobrego gospodarza miasta. Jaki sens ma składanie obietnic, o których z góry wiadomo, że się ich nie spełni?
Porażka to jeszcze nie klęska. Być może to tylko drobna wpadka. A być może, niestety, symptom głębszego niedowładu opozycji.