O głośnym wystąpieniu francuskich wojskowych w stanie spoczynku portal DoRzeczy.pl informował jako jeden z pierwszych, bo już 22 kwietnia. Pod mocnym apelem wzywającym władze kraju do stanowczych działań celem uniknięcia niechybnej wojny domowej podpisało się do dziś dnia ponad 60 generałów i kontr-admirałów oraz 25 tys. emerytowanych wojskowych, w tym wielu oficerów. Ich wystąpienie, przestrzegające przed nadchodzącą wojną domową i jej przyczynami, zarzucające władzom bierność i hipokryzję na przestrzeni ostatnich dekad, wzywające do działań przywracających Francji jedność, ład, godność i honor, wywołało poruszenie we francuskiej klasie politycznej i mediach. Marine Le Pen, której program polityczny opiera się w dużej mierze na kwestiach imigracji i bezpieczeństwa, wezwała sygnatariuszy do poparcia jej kandydatury w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, czym dała wodę na młyn krytykom apelu. Lider lewicowej France Insoumise, Jean-Luc Mélenchon, we właściwej dla islamolewicy histerii grzmiał o puczu zagrażającym istnieniu Republiki. Premier Jean Castex i minister obrony Florence Parly potępili wystąpienie „z największą stanowczością”, zapowiadając sankcje wobec emerytowanych wojskowych – odbieranie stopni oficerskich i skreślanie z rezerw armii. Z kolei szef sztabu armii, generał François Lecointre, który w 2018 r. wzywał wojskowych do wyjścia z milczenia, zachęcał do zabierania głosu w społeczeństwie i pisania książek, wpisał się w tony przełożonych zapowiadając wszczęcie procedur sankcyjnych.
Francuzi zrywają z rewolucją 1968 r.
Z drugiej strony wielu publicystów piętnowało histerię dopatrującą się w apelu starszych wiekiem ludzi gróźb puczu i wskazywało, że jego sednem jest wezwanie do działania polityków u władzy. Poszczególni sygnatariusze wyjaśnili z kolei w mediach swe intencje, np. generał Emmanuel de Richoufftz w Sud Radio wskazywał, że wszystkie jego ekspertyzy i apele o działanie na rzecz integracji przedmieści francuskich metropolii pozostawały bez odpowiedzi ze strony rządów zarówno prawicy jak i lewicy. Tymczasem wedle sondażu z końca kwietnia 58% Francuzów popiera apel wojskowych, a, co wymowne, przeszło połowa (49%) poparłaby także działania armii, gdyby ta podjęłaby się misji przywrócenia porządku w kraju z własnej inicjatywy. Patrick Buisson, były doradca prezydenta Sarkozy’ego, w wywiadzie dla Europe 1 skomentował te reakcje twierdząc, że najwyraźniej Francja doszła do kresu cyklu rewolucji 1968 r., której hasłem przewodnim było odrzucenie wszelkich autorytetów i tradycji.
Wojskowi z służby czynnej zabierają głos
11 maja ukazał się kolejny list otwarty, tym razem ze środowiska wojskowych w służbie czynnej, opublikowany pod anonimem na portalach Place d’Armes i Valeurs Actuelles, pod którym w ciągu jednego dnia podpisało się z kolei ćwierć miliona internautów. Do podpisywania tego listu do władz wezwali m.in. Eric Zemmour i Philippe de Villiers. Autorzy korygują nieścisłości pierwszego listu, zaznaczając, że jeśli we Francji wybuchnie wojna domowa, armia weźmie w niej udział bo zostanie do tego wezwana. Przede wszystkim żołnierze w stanowczych słowach wzięli w obronę swych kolegów będących w stanie spoczynku: „Nasi starsi bracia broni, to kombatanci, którzy zasłużyli sobie na szacunek. To na przykład starzy żołnierze, których cześć zdeptaliście w ostatnich tygodniach. To tysiące oddanych Francji sług, sygnatariuszy zdroworozsądkowego apelu, żołnierzy, którzy poświęcili swe najpiękniejsze lata, aby bronić naszych wolności; słuchali waszych rozkazów, aby prowadzić wasze wojny czy wdrażać wasze restrykcje budżetowe; których zbrudziliście, podczas gdy naród francuski ich popiera. Ludzi, którzy walczyli z wszystkimi wrogami Francji, nazwaliście odstępcami, podczas gdy ich jedyną winą jest miłość do własnego kraju i płacz nad jego wyraźnym upadkiem. W tej sytuacji pora, abyśmy to my, którzy obrali niedawno drogę wojskowej kariery, wstąpili na arenę i dostąpili zaszczytu powiedzenia prawdy”.
„Chodzi o przetrwanie naszego narodu”
Autorzy podkreślają swe własne doświadczenia ze zjawiskiem islamizmu w czasie misji zagranicznych, ale także we Francji, gdzie armia od dwóch dekad używana jest do ogólnej prewencji antyterrorystycznej w przestrzeni publicznej i konkludują: „Tak, nasi starsi bracia broni w swym piśmie mają co do sedna w całości rację. Widzimy przemoc w naszych miastach i wioskach. Widzimy separatyzm wkraczający aż do przestrzeni i debaty publicznej. Widzimy jak nienawiść do Francji i jej historii staje się normą. Być może zarzuci się nam, że nie jest rolą wojskowych mówić takie rzeczy. (…) Podobny rozkład widzieliśmy w wielu krajach ogarniętych kryzysem. Poprzedza on upadek, zwiastuje on chaos i przemoc, a w przeciwieństwie do tego co mówicie, chaos ten i przemoc nie będą wynikiem działań armii, ale insurekcji. Tak, jeśli wybuchnie wojna domowa, armia zapewni porządek na własnej ziemi, dlatego że zostanie do tego wezwana. Jest to zresztą definicja wojny domowej. Nikt nie może pragnąć tak strasznej sytuacji, ani nasi starsi bracia broni, ani my, ale wojna domowa wykluwa się we Francji i doskonale o tym wiecie. (…) Działajcie, Panie i Panowie. Nie chodzi tym razem o wzbudzanie emocji, gotowych sloganów czy rozgłosu medialnego. Nie chodzi o przedłużenie waszych mandatów czy pozyskanie kolejnych. Chodzi o przetrwanie naszego kraju, waszego kraju”.
Pretorianie mają dosyć
Z kolei 6 maja związek zawodowy policjantów „France Police” wystosował list do prezydenta Macrona, w którym wezwał do wprowadzenia stanu wyjątkowego i „wyizolowaniu 600 utraconych obszarów wewnątrz Republiki, także z pomocą wojska”. Po głośnych morderstwach policjantów w Rambouillet i Awignonie w ostatnich tygodniach przedstawiciele policji wzywali zresztą do objęcia ich ochroną armii, co już samo przez się wskazuje, że w obecnych warunkach policja nie jest w stanie zapewnić sobie, a tym bardziej krajowi, odpowiedniego bezpieczeństwa. To właśnie w tym kontekście należy odczytać opublikowany 10 maja przez L’Opinion sondaż, wskazujący, że przynajmniej 60% policjantów gotowych jest zagłosować na Marine Le Pen w drugiej turze przyszłorocznych wyborów prezydenckich w przypadku jej pojedynku z Emmanuelem Marconem, a w samej służbie czynnej – aż 74% policjantów. Nie można natomiast wykluczyć, że środowisko wojskowych przedstawi własnego kandydata w wyborach – wszak sygnatariusze zapowiadali, że w przypadku braku reakcji na ich apel podejmą dalsze działania, a np. rok temu media i instytucje sondażowe rozeznawały potencjał wyborczy generała Pierre’a de Villiers, byłego szefa sztabu armii, zwolnionego przez prezydenta Macrona za krytykę cięć budżetu wojska. Przy czym francuska generalicja nie narażałaby swego dobrego imienia na uszczerbek dla samej rozgrywki politycznej, dlatego niezależnie od francuskich perypetii wyborczych, Polska powinna mieć gotowe warianty kompleksowego działania na wypadek rzeczywistej wojny domowej i kilkuletniego chaosu nad Sekwaną. Wszak, obok Niemiec, Francja to kluczowy decydent w Unii Europejskiej.
Czytaj też:
Mocny apel generałów – prezydent Macron pozostaje głuchy