Najgorszy moment Tuska
  • Zuzanna DąbrowskaAutor:Zuzanna Dąbrowska

Najgorszy moment Tuska

Dodano: 
Lider Platformy Obywatelskiej Donald Tusk
Lider Platformy Obywatelskiej Donald TuskŹródło:PAP / Wojciech Olkuśnik
Ze wszystkich momentów na podkreślanie związków Polski z Unią Europejską, Donald Tusk wybrał ten najgorszy. Najgorszy nie dla swojej partii, ale dla interesu Polski.

Spory na linii Polska-UE wyrastają jak grzyby po deszczu. Po części w wyniku polskiej nieudolności negocjacyjnej (przykład Turowa, który został zaniedbany i zlekceważony, co coraz śmielej przyznają także politycy obozu Zjednoczonej Prawicy), ale przede wszystkim ze względu na unijnych decydentów, którzy chcąc przykryć gnijące korzenie Wspólnoty, muszą uzasadniać potrzebę swojego istnienia – najlepiej poprzez wskazanie wroga. Stara zasada – dziel i rządź. Bruksela musi być coraz silniejsza i przypisywać sobie kolejne kompetencje, aby skutecznie walczyć ze złymi Polską i Węgrami.

I wtedy wchodzi Tusk, a jakże, cały na biało. Z propozycją zmian w konstytucji, które w obliczu coraz mocniejszego rozdrobnienia na polskiej scenie politycznej, de facto betonują naszą obecność w Unii Europejskiej. Możemy być postrzegani jako najbardziej zaściankowy kraj UE, ale z pewnością jesteśmy uważnie obserwowani. Donald Tusk wysyła więc sygnał: nieważne, jak wiele procedur naruszeniowych uruchomicie wobec Polski; nieważne, jak bezpodstawnie będziecie ją atakować i jak często straszyć "finansowym zagłodzeniem" – chcemy być bliżej i nie odejdziemy na krok. Właściwie im śmielej Unia kopie nas po kostkach, tym mocniej mamy trzymać się unijnej spódnicy. Złośliwi powiedzieliby, że to syndrom sztokholmski.

Człowiek Brukseli w Warszawie

Czy z takiej postawy może wypłynąć coś dobrego? Zależy dla kogo. Dla Platformy Obywatelskiej – owszem. Partia jeszcze mocniej konsoliduje prounijny elektorat, przypomina niewygodny dla PiS temat (bądźmy szczerzy – uchwała PiS ws. obecności Polski w UE nie pojawiłaby się, gdyby nie wcześniejsze, niefortunne wypowiedzi prominentych polityków tej formacji) i sygnalizuje Brukseli, że jeśli przejmie władzę, Polska przestanie fikać. Dodatkowo w sytuacji, w której to Donald Tusk, a nie Mateusz Morawiecki, ma lepsze relacje z unijnymi dygnitarzami, ciężko udawać, że pomysły lidera PO mają w debacie znaczenie marginalne. Były premier wie, z kim rozmawiać i jak to robić.

Z jednej strony niby nic, opozycyjna propozycja, która – patrząc na parlamentarną arytmetykę – nie ma szans. Poza tym, kto odważy się ogłosić referendum dotyczące obecności w UE? Wciąż funkcjonujemy w rzeczywistości, w której Unia to dar z niebios dla nędzarzy. Z drugiej zaś, to dodatkowe osłabienie pozycji negocjacyjnej Polski w każdej właściwie sprawie. To tak, jakby wbiec do salonu samochodowego i od drzwi krzyczeć, że potrzebujemy auta na już, natychmiast. Jakie warunki przedstawi dealer? Korzystne dla klienta czy dla sprzedawcy? Kto schodzi z ceny albo dąży do kompromisu, gdy druga strona nawet nie udaje, że oczekuje jakichkolwiek ustępstw?

W relacjach z Unią dochodzimy do ściany. Wydaje się, że nie ma dobrego rozwiązania w sytuacji, w której permanentny spór o praworządność, LGBT i migrację to już nie odstępstwo od normy w relacjach Warszawa-Bruksela, ale ich stały element. Jednak Donald Tusk, najprościej mówiąc, nie pomaga. To znaczy – sobie pomaga. Polsce nie. Tak, jest niezwykle sprawnym i doświadczonym politykiem. I tak, interes partyjny stawia ponad interesem kraju.

Cytując klasyka: jeśli się boisz, już jesteś niewolnikiem. A tak całkiem na serio – między unioentuzjazmem (zapisywaniem obecności w niej w konstytucji) a uniosceptycyzmem ("nie opłaca się, wychodzimy") jest jeszcze uniorealizm. Polexitowa myślozbrodnia nie istnieje. Możemy i mamy prawo rozmawiać o tym, jakiej Unii chcemy i czego od niej oczekujemy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także