Problem został niedawno poruszony przez wicepremiera Jacka Sasina w programie „Gość Wydarzeń” na antenie telewizji Polsat. Polityk stwierdził, że komisarz Frans Timmermans jest gotów podwyższyć EU ETS do poziomu nawet 200 euro. Nie trudno się domyślić, że w dłuższej perspektywie oznacza to zagładę polskich kopalni – ale czy nie o to właśnie chodzi eurokratom? Unijne instytucje nie ukrywają swoich planów, których założenia opublikowano w tzw. pakiecie „Fit for 55”.
Koalicja energetyczna ma sens
W celu zmniejszenia presji na Polskę w kwestii druzgocących założeń „Fit for 55” minister klimatu i środowiska Anna Moskwa zdążyła już odbyć wiele spotkań o charakterze bilateralnym ze swoimi odpowiednikami z Rumunii, Finlandii, Luksemburga, Estonii, Hiszpanii, Litwy czy Francji. Szereg rozmów ma bowiem na celu budowę europejskiej koalicji, która stawi opór szalonym pomysłom unijnych komisarzy. Moskwa zwróciła uwagę na uwarunkowania kreujące obecną politykę energetyczną Unii Europejskiej, w tym nieustannie rosnące ceny gazu. Polska minister postuluje, by zapobiec praktykom monopolowym Gazpromu oraz podnieść kwestię coraz częstszej krytyki sektora jądrowego — od dawna bezpardonowo atakowanego przez środowiska lewicowe i zielone. Preludium kryzysu energetycznego jasno pokazuje, jak bardzo Europa potrzebuje na nowo zaufać elektrowniom atomowym. Tendencje „trwania przy atomie” na mapie geopolitycznej Wspólnoty spędzają sen z powiek nawet ustępującej kanclerz Angeli Merkel. Odchodząca przywódczyni wyraziła pogląd, że Niemcy nie będą w stanie przeciwstawić się raczkującej, nieoficjalnej jeszcze koalicji.
Warto w tym miejscu przypomnieć niedawną obecność unijnej komisarz ds. energetyki Kadri Simson na Światowej Wystawie Nuklearnej w Paryżu. Simson otwarcie przyznała tam, że stare elektrownie potrzebują gruntownej renowacji, deklarując jednocześnie wsparcie finansowe dla inicjatywy ratującej cenne źródło energii. Trudno nie odnieść wrażenia, iż była to swoista odpowiedź na plany m.in. polskiego rządu – do 2043 roku Polska w ramach procesu dekarbonizacji również zamierza postawić na atom.
Eksperci zwracają uwagę na technologię zielonego wodoru, którego zastosowanie praktycznie zapewniłoby zerową emisję podczas produkcji stali. Ta odpowiada obecnie za generowanie aż 7 procent gazów cieplarnianych w skali tylko jednego roku. Nie jest to jednak remedium natychmiastowe, gdyż technologia ta „zawita pod strzechy” nie wcześniej niż w 2050 roku, co nie dziwi, biorąc pod uwagę opieszałość unijnych elit i nazwiska odpowiadające za transformację energetyczną w duchu zielonego porządku. Weźmy na przykład postać zajadle agresywnego w stosunku do Polski Fransa Timmermansa oraz jego naciski na kontrolę praworządności w Polsce. Licząc się z personami jego pokroju, nie należy spodziewać się łagodnego podejścia KE do realnej czasowo transformacji energetycznej opartej o źródła energii, które zapewniłyby rzeczywiste bezpieczeństwo Polsce. Czy zatem polska suwerenność energetyczna jest zagrożona? Zdecydowanie tak. Już w poniedziałek pojawiły się doniesienia o wystąpieniu trudności w zbilansowaniu krajowego systemu elektroenergetycznego. Powody? Niska generacja wiatrowa oraz postoje awaryjne i remontowe kilku jednostek wytwórczych. To nie nic nieznaczący detal, a przedsmak tego, co nas czeka.
Czas powiedzieć „stop” zapędom federalizacyjnym
W obliczu powyższych faktów rosnąca inflacja w naszym kraju nie jest czymś zadziwiającym. Niestety sytuacja ekonomiczna ulega pogorszeniu, co potwierdzają szokujące badania ACR, według których aż co piąty Polak poważnie rozważa emigrację zarobkową na Zachód. Tym samym historia zatoczyła koło, a społeczeństwo stoi przed groźbą powtórki z początków XXI wieku. Nieodpowiedzialna polityka dekarbonizacyjna Komisji Europejskiej, skryta za wachlarzem bzdur o charakterze ideologicznym, które odciągają uwagę od skali problemu, generuje potrzebę oporu. Ten klaruje się powoli, chociaż ostatnio mieliśmy okazję ujrzeć jego materializację podczas sobotniego Warsaw Summit. Jarosław Kaczyński skupił się w swoim wystąpieniu na zagrożeniu, jakie niesie za sobą dla Europy federalizacja Unii. „Szeroko rozumiana europejska lewica jawnie odwołuje się do tradycji marksistowskiej” – tak odważne słowa rzadko pojawiały się dotychczas w debacie publicznej, co jedynie ukazuje niebezpieczeństwo, przed jakim stoi Polska, ale również cała Europa.
Niektórzy stwierdzą, że obawy mogą wydawać się przesadzone, lecz wystarczy już teraz zerknąć na tekst naczelnego Onetu Bartosza Węglarczyka, który jawnie – o zgrozo, posiadając miliony zaangażowanych czytelników – nawołuje do utworzenia „Stanów Zjednoczonych Europy”. Serwilistyczna koncepcja unifikacji Europy nadal jawi się być może jako efemeryda, ale czy jeszcze dwa lata temu ktoś pomyślałby o tym, że w 2022 roku będziemy musieli mierzyć się z kryzysem energetycznym z prawdziwego zdarzenia? Niewdzięczna liberalna lewica zapomina zbyt często o dziedzictwie Wspólnoty Europejskiej, która była przecież oparta o dogmaty chrześcijańskie. To dorobek poprzednich pokoleń zapewnił pole do manewru szaleńcom spod szyldu agend klimatycznych, ale skłonił również liderów europejskiej prawicy do zmiany zabójczego toru wytyczonego przez unijne instytucje. Miejmy nadzieję, że Warsaw Summit było zwiastunem rozpoczęcia procesu odzyskiwania UE z rąk lewicowych liberałów.
Robert Zawadzki jest dziennikarzem Telewizji Trwam. Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Czytaj też:
Zieloni globaliści a neutralność klimatyczna
Czytaj też:
Dlaczego grożą nam blackouty?