Wojnę łatwo zacząć, ale trudno skończyć” – świat wielokrotnie już przekonywał się o trafności tej przestrogi, którą, wedle legendy, próbował uspokoić zapędy swych generałów stary cesarz Franciszek Józef. Wojna na Ukrainie będzie kolejnym jej potwierdzeniem. Rosja jest za słaba, żeby ją wygrać, ale wciąż za silna, żeby pogodzić się z przegraną. Ukraina odnosi zbyt wielkie sukcesy, by zadowolić się byle jakim rozejmem, dającym Rosji choć pozór zwycięstwa. Kluczowe znaczenie ma jednak stanowisko Ameryki, zdecydowanej prowadzić te wojnę aż do całkowitego wykrwawienia Rosji oraz Chin, które zdecydowały jej w tym nie przeszkadzać.
Nawet więc gdyby ziścił się scenariusz, o którego realizację modlą się zapewne – mimo głębokiej laicyzacji – elity polityczne Unii Europejskiej, i Putin zostałby w drodze pałacowego przewrotu zastąpiony kimś bardziej obliczalnym i myślącym bardziej realistycznie, nie da się już zrobić tak, „żeby znowu było, jak było”. Architektura polityczna świata została nazbyt naruszona i musi ulec gruntownej przebudowie czy może – lepiej powiedzieć – „urealnieniu”. Bo to, że Moskwa nie ma już potencjału do bycia imperium i że Azja, choć wielka, jest za mała, by pomieścić jednocześnie Wielką Rosję i Wielkie Chiny, wiedziano wszędzie – poza Kremlem – już od dawna.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.