DoRzeczy.pl: Czy możemy mówić, że mamy w Polsce kryzys węglowy?
Łukasz Warzecha: Myślę, że bez problemu można tak powiedzieć. Wiemy, że węgla będzie brakowało w najbliższym sezonie grzewczym, tylko pytanie, ile go zabraknie? Kolejna kwestia to fakt, że ten węgiel, który będzie dostępny, będzie horrendalnie drogi, pomimo rządowej ustawy, która nie rozwiązuje problemu, a jedynie nieudolnie go maskuje. Jeżeli na początku mówiliśmy, że zabraknie nam około 11 mln ton, to powiedzmy, że po interwencyjnych zakupach, których rozmiar jest ciężko w tej chwili oszacować, a których jest też trudno dokonać, to niech zabraknie 5-6 mln ton, to nadal mamy potężny deficyt i nie wszyscy, którzy będą węgla potrzebowali do ogrzania domów go dostaną. Krótko mówiąc: tak, jak najbardziej mamy kryzys, który sami sobie zgotowaliśmy.
Chyba mamy również kryzys w środku rządu. Wiadomo, że tu wkrada się polityka, lada moment zacznie się okres wyborczy, dlatego premier mówi: importujmy, ile się da, ale wicepremier Jacek Sasin mówi, że to nie jest takie proste.
Jeżeli się przyjrzymy jak wyglądała sytuacja, to najprawdopodobniej pomysłodawcą tego embarga od kwietnia było otoczenie premiera Morawieckiego, lub nawet on sam i to pomimo, że dostawał ostrzeżenia o tym, jak niski jest stan rezerw węglowych w Polsce. Premier mógł i powinien doskonale przewidzieć, jakie będą tego skutki. A, że premier Morawiecki jest na celowniku Zbigniewa Ziobry, ale również środowiska twardego PiS-u, które w rządzie jest skupione wokół Jacka Sasina, to wcale mnie nie dziwi, że wicepremier wykorzystuje tę sprawę przeciwko premierowi i myślę, że ona na pozycji Mateusza Morawieckiego bardzo zaważy, gdyż mamy dopiero przygrywkę, bo jest lipiec i nikt jeszcze nie próbuje się ogrzewać. Ale jak przyjdą w październiku pierwsze chłodne dni, a potem już regularna zima, to dopiero wtedy się okaże, jak wielki jest ten problem.
W tygodniku "Do Rzeczy" oraz na portalu DoRzeczy.pl alarmowaliśmy dużo wcześniej, że tak może być. Pisał pan o tym teksty.
Wiem, że schadenfreude to jest nieładne uczucie, ale nic nie poradzę, że takie odczuwam. Ja o skutkach tej decyzji mówiłem i pisałem w momencie, gdy była podejmowana. Bardzo dobrze pamiętam konferencję prasową, na której zadowolony z siebie premier Morawiecki w towarzystwie minister Anny Moskwy ogłaszał wprowadzenie tego embarga. Dodawał wówczas, że to wielka szkoda, że Unia Europejska za nami nie podążyła, a przypominam, że UE wprowadza embargo, ale od 10 sierpnia. My sami sobie zamknęliśmy możliwość zaopatrzenia się w rosyjski węgiel na ten sezon grzewczy. A przecież, jak się wycofywać z rosyjskich surowców, co nie jest rzeczą złą, to należy to robić w sposób przemyślany. Wiedząc, że może być problem z cenami węgla, należało wprowadzić embargo od 10 sierpnia, do tego czasu zaopatrzyć się na najbliższy sezon i w sposób planowy zacząć przygotowywać się na kolejny sezon. Ale pan premier pomyślał sobie inaczej.
Czyli odpowiedzialność ciąży na premierze?
Miał wcześniej ostrzeżenia. Bardzo zastanawiające jest to, dlaczego niemal dwa miesiące zajęło premierowi podjęcie jakichkolwiek działań, związanych z próbą uzupełnienia tej rezerwy węglowej. Dwa miesiące od momentu, kiedy otrzymał pierwsze ostrzeżenia na ten temat od pani minister Moskwy. I to jest bardzo dziwne. Ja powiem więcej, obraz, który dostajemy m.in. z tekstów zamieszczonych na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”, pokazuje, że pan premier podejmował decyzję o embargu mając pełną wiedzę na temat skutków, jakie embargo wywoła. Musiał mieć wiedzę, bowiem dostał informacje dużo wcześniej. W zasadzie pan premier z pełną świadomością działał na niekorzyść polskich obywateli i to już jest bardzo poważne oskarżenie i konkluzja. Tak jednak wynika z faktów.
Czytaj też:
KE daje zielone światło ws. przejęcie Lotosu PaliwaCzytaj też:
Polacy bojkotują rosyjskie produkty. Tracą marki kojarzone z Moskwą
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.