Jak wielokrotnie pisałem, Kijów uprawia politykę na wzór rosyjski – to w końcu ta sama strefa cywilizacyjna, gdyby sięgnąć po Konecznego. To mieszanka przymilania się, bezczelności, gdy trzeba – arogancji. Uosobieniem tej ostatniej są osoby takie jak Andrij Melnyk. W wielu przypadkach taka gra, w której Ukraińcy przedstawiają siebie samych jako tych, którym się należy, bo bronią Zachodu przed Rosją, okazywała się skuteczna. W Wilnie jednak szło o konkret bardzo daleko idący. Kijów domagał się jasnej i jednoznacznej ścieżki przyjęcia do Sojuszu, włącznie z datą końcową. Było to oczekiwanie w oczywisty sposób nierealne. Wyznaczenie końcowej daty w przypadku państwa, będącego w stanie wojny, nie wchodziło w grę. Większość państw NATO nie była także gotowa – również z powodu nastawienia własnej opinii publicznej – na objęcie Ukrainy, narażonej także w przyszłości na kolejny konflikt z Rosją po zakończeniu obecnego, twardymi gwarancjami bezpieczeństwa.
Sprawy nie szły zgodnie z oczekiwaniami Wołodymyra Zełenskiego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.