Jednym z elementów trwającego od pięciu lat antysmoleńskiego „hejtu” jest kwestionowanie w ogóle sensu wyprawy Lecha Kaczyńskiego do Katynia w 70. Wedle mędrców od Palikota i jemu podobnych była to „nekroturystyka”, nurzanie się w martyrologii, no i – główne oskarżenie – robienie sobie kampanii wyborczej.
Oczywiście zupełnie inaczej było, kiedy w 75. rocznicę zbrodni Bronisław Komorowski wybrał się na Ukrainę, aby złożyć wieniec pod pomnikiem zamordowanych w Bykowni. Okazało się to bardzo ważnym, symbolicznym wydarzeniem, o rozstrzygającym znaczeniu dla naszych stosunków ze wschodnim sąsiadem.
A fakt, że Bronisław Komorowski wygłosił orację w ukraińskim parlamencie, przedstawiono jako niemalże dziejowy przełom na miarę zjazdu gnieźnieńskiego. Kancelaria Prezydenta i basujące jej „Fakty TVN” posunęły się nawet do twierdzenia, że było to historyczne, bo pierwsze przemówienie prezydenta RP w ukraińskim parlamencie, usuwając tym samym z historii Aleksandra Kwaśniewskiego, który przemawiał tam już w roku 1997.
Zachwycając się symbolicznym wymiarem tej wizyty, prorządowe media intensywnie starały się zamilczeć fakt co najmniej równie, jeśli nie bardziej jeszcze symboliczny. Oto tuż po przemówieniu polskiego prezydenta, zapewniającego braci Ukraińców o naszym niezłomnym poparciu dla walki, jaką toczą z rosyjską agresją, przyjął ukraiński parlament uchwałę honorującą jako „bojowników o wolność i niezależność Ukrainy” członków zbrodniczych OUN i UPA, które zaplanowały, przygotowały i przeprowadziły ludobójstwo na Wołyniu.
Nikt poważny nie uwierzy w przypadek. Symbol jest czytelny: rezuni, masakrując Lachów z ich żonami, starcami i dziećmi siekierami oraz widłami, rżnąc nas piłami, paląc żywcem
i pastwiąc się na wszelkie nieludzkie sposoby, kładli podwaliny pod Majdan i obronę miasta Debalcewe. A polski prezydent pokazał wszem wobec, że pamięć ofiar zbrodniarzy to dla nas pikuś wobec bieżącej polityki i niezłomnego poparcia dla walki z Putinem.
Kiedy poprzednim razem pojechał prezydent Komorowski do Ukraińców, oberwał jajem. Teraz napluli w twarz – niestety, nie tylko jemu. Nam wszystkim i naszym pomordowanym przed 70 laty rodakom.