Wszędzie jednak tym poczynaniom towarzyszy kontekst finansowy, bo przecież powodzenie UE w każdym działaniu uzależnione jest od tego, ile środków finansowych na swe pomysły ma UE. Najbardziej populistyczna odpowiedź dotycząca tych środków brzmi: na razie chcemy to a to robić, mamy pomysł, a środki finansowe znajdziemy, więc proszę nie pytać gdzie one dziś są. Od razu też pojawia się odpowiedź – wytrych w postaci: "no właśnie trwają analizy, badamy linie budżetowe, przenosimy pieniądze, wypuszczamy zielone obligacje” etc.
Najpierw snuje się wizje a potem będzie się mówić, że pieniądze się znajdą. Sama przewodnicząca Ursula von der Leyen unika dyskusji o pieniądzach wysyłając w bój swoich ludzi takich jak Mario Draghi, który miał swoim wystąpieniem przetrzeć drogę do kolejnych zadłużeń UE, potrzebnych i koniecznych ze względu, oczywiście, na dobro UE.
Mario Draghi nie skrytykował ostatnich pięciu lat rządów Niemki i jej gabinetu. Powiedział jednak to czego Ona oczekiwała żeby przykryć błędy ostatnich lat. A nowy gabinet Urszuli potrzebuje pieniędzy, bo dług UE puchnie. Na dziś dług ten, jak wskazał Europejski Trybunał Obrachunkowy, wynosi 543 miliardy euro. Błędy w wydatkowaniu unijnych środków też rosną, i to podwójnie, o czym ETO też zasygnalizował. Nowe zasoby własne niezbędne do spłaty długu zaciągniętego na gospodarczy kryzys po pandemii są w proszku, a spłata całego zaciągniętego kapitału na granty i pożyczki rozpocznie się od stycznia 2028 roku. I to jest główny ból UE. Ból głowy UE dotyczący też ogromnego wzrostu kosztów tego długu w części odsetkowej również jest duży i liczony w miliardach euro rocznie. Oczywiście banki, które wyemitowały ten dług w imieniu KE mają się dobrze i zarabiają na zaciągniętym długu przez wysokie odsetki, które UE już bankom płaci od 2021 roku. Nikt nie jest w stanie obecnie, gdy trwa proces tworzenia nowego europejskiego rządu, znów pod niemieckim przywództwem oszacować tego co zrobi ten nowy rząd (KE), bo dziś najważniejsze jest by w ogóle taki rząd powstał.
Równolegle UE straciła pozycje konkurencyjne wobec Chin i USA, zapędzała się przez Zielony Ład w kozi róg drożyzny energetycznej i wpadła w karuzelę konieczności wprowadzania nowych opłat, podatków czy danin ze strony państw narodowych i przedsiębiorstw działających w UE. I to jest ten gwóźdź do trumny, te nowe podatki, które Europejczycy odczują od 2027 roku, gdy zacznie działać ETS 2, czyli podatek od paliw domowych i samochodowych.
Mamy więc: rosnący dług, ucieczkę firm z UE, wzrastające koszty życia i nowe propozycje zadłużeniowe. Mamy też zapowiedzi o potrzebie budowania bezpieczeństwa UE. Z tym że wydatki na "brudny" przemysł obronny leżą po stronie budżetów państw narodowych, a kosztowność zazieleniania przemysłu obronnego do którego potrzebne są: energia, stal, huty, cementownie jest tak duża, że jedynym wyjściem obecnie jest solidna współpraca z USA i Koreą Południową, gdzie można zakupić nowe technologie wojskowe, bo UE ich po prostu nie ma.
Inny problem to zarządzanie kryzysowe w UE. Tu też jak na dłoni widać, że te katastrofy powodziowe czy geologiczne mogą być łagodzone małymi środkami wydawanymi albo z Funduszu Solidarności UE albo przez obcinanie wydatków na Funduszu Spójności, jak zaproponowała Ursula von der Leyen, podczas pobytu na terenach powodziowych w Polsce. Inaczej mówiąc ciągle przy pomaganiu mówimy o tych samych pieniądzach, już zadekretowanych na wydatki związane z programami UE. Świeżych składek na ten cel nie ma i nie widać chętnych do płacenia na te cele.
UE toczy też wojny celne z Chinami i konfliktuje się na wielu poziomach z USA. Teraz po wygranej D. Trumpa i po zapowiedziach, że protekcjonizm to jeden ze sposobów Jego zarządzania gospodarczymi sprawami USA należy przypuszczać, że Trump postawi nowe warunki UE, których wypełnienie będzie trudne dla niej samej i poszczególnych państw chociażby w nakładach na obronność. Czy w takim razie jest coś optymistycznego w UE? No chyba to, że jest ta UE i że wkrótce po utworzeniu nowej Komisji Europejskiej, pod starym niemieckim przywództwem, będzie można konkretnie obarczać winą komisarzy i ich mocodawców za degrengoladę gospodarczą starego kontynentu z UE jako organizacją coraz mniej istotną w rywalizacji światowej.
Autor jest europosłem Prawa i Sprawiedliwości