Celem Trumpa jest doprowadzenie do pokoju niemalże za wszelką cenę. Niemalże, bo całkowite porzucenie Ukrainy byłoby dyplomatyczną klęską. Zwłaszcza jeśli w zamian nie zyskałby on na Kremlu sojusznika w rywalizacji z Chinami. A nic nie wskazuje na to, by Moskwa zamierzała porzucić Pekin na rzecz Waszyngtonu. Amerykański prezydent robi bardzo wiele, aby zachęcić (lub zmusić) obie strony konfliktu do porozumienia. Putinowi grozi sankcjami, Ukrainie – ograniczeniem lub zaprzestaniem pomocy, z kolei Zełenskiego nazywa „dyktatorem bez wyborów” i bez realnego poparcia.
Przypomnijmy, jak kształtował się stosunek Kijowa i Moskwy do wojny i pokoju. Oficjalnym celem „specjalnej operacji wojskowej” jest obrona ludności Donbasu przed „ludobójstwem prowadzonym przez reżim kijowski”, cel ten miał być zaś zrealizowany poprzez demilitaryzację i denazyfikację Ukrainy. Choć Putin zapewniał, że nie zamierza okupować całego kraju, to w praktyce do tego dążył, dokonując inwazji na pełną skalę, która miała wymusić zmianę rządów nad Dnieprem z ukraińskich na rosyjskie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.