W propagandzie sukcesu wygląda to tak: Bibi zdziesiątkował Hamas, następnie rozbił Hezbollah, doprowadził do upadku al-Asada, a na koniec rozłożył na łopatki Iran. I zapewnił sobie i Izraelowi pełne wsparcie USA. Izraelczycy powinni go nosić na rękach i traktować niczym drugiego króla Dawida, a wrogowie trząść się ze strachu i błagać o litość. Problem w tym, że tak nie jest, a Netanjahu jest coraz bliżej upadku.
Sondaż przeprowadzony 1 lipca przez ośrodek Midgam pokazał, że partia izraelskiego premiera, tj. Likud, może liczyć na 26 miejsc w 120-osobowym Knesecie, a jego koalicja rządząca na 49 miejsc. Według sondaży poparcie dla Likudu wzrosło minimalnie po wojnie z Iranem, ale kosztem jego ekstremistycznie prawicowych sojuszników, a nie opozycji. Tymczasem Netanjahu nie ma szans znaleźć poparcia innych ugrupowań.
Odliczanie do politycznej śmierci
Bibi od kilku lat siedzi w oblężonej przez opozycję twierdzy, a jego działania jako szefa rządu podyktowane są wyłącznie obroną siebie przed wrogami wewnętrznymi, a nie Izraela przed wrogami zewnętrznymi. Dlatego słupki sondażowe mają kluczowe znaczenie dla jego działań i przyszłości.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
