Generalnie natomiast Konfederacja z roli niemal pewnego koalicjanta została w tej retoryce zdegradowana do funkcji grzesznika, który mógłby ewentualnie dostąpić łaski zostania wasalem pana prezesa, gdyby jej liderzy, niczym cesarz Henryk IV u murów Canossy w 1077 r., założyli wory pokutne i trzy dni stali na mrozie na podwórku na Nowogrodzkiej, by wybłagać u papieża Jarosława zdjęcie ekskomuniki. (Zimy ostatnio umiarkowanie mroźne, więc nie wiadomo, kiedy byłoby to możliwe.)
W przypadku Nowej Nadziei – która, jak stwierdził pan prezes, jest po przeciwnej stronie barykady niż „solidarny” (a tak naprawdę socjalistyczny) PiS – Naczelnik próbuje reaktywować dawniej działający, fałszywy i obłudny podział na „Polskę solidarną” i „Polskę liberalną”. Gdyby, zgodnie z optyką prezesa, partia pana Mentzena miała się stać koalicjantem PiS, musiałaby zrezygnować z zasadniczej części swojej tożsamości. Sławomir Mentzen i tak poszedł już wcześniej na spore kompromisy, pozostawiając z boku dawniejsze obiekcje wobec programu 800 plus czy kwestii wieku emerytalnego. To zostało krytycznie zrecenzowane przez zwolenników wyraziście liberalnego kursu, ale mieści się w zakresie manewru, jakiego musi dokonywać polityk, chcący mieć poważniejszy wpływ na politykę.
Jednak Jarosław Kaczyński celowo akcentuje niekompatybilność samych fundamentów patrzenia przez Nową Nadzieję na państwo, gospodarkę i relacje z obywatelem ze spojrzeniem prezentowanym przez główny nurt PiS: skrajnie etatystycznym, stawiającym państwo w centrum, a obywatela w roli nierozgarniętego głupka, którego trzeba nieustannie przywoływać do porządku, pouczać i bodźcować. Faktycznie – gdy się nad tym zastanowić, trudno wyobrazić sobie taki PiS – czyli ten z Jarosławem Kaczyńskim na czele – jako koalicjanta Nowej Nadziei. W tym sensie pan prezes ma rację.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
