Przez dziesięciolecia Izrael cieszył się niemal bezwarunkowym poparciem ze strony konserwatystów w Stanach Zjednoczonych. Wsparcie dla państwa żydowskiego było niegdyś dogmatem Partii Republikańskiej, wzmacnianym przez geopolitykę zimnowojenną, ewangelikalny zapał i ponadpartyjny konsensus. Krytyka Izraela – albo potężnego lobby z nim związanego – groziła politycznym wykluczeniem. Pat Buchanan, konserwatywny komentator, były doradca prezydentów Richarda Nixona i Ronalda Reagana, który zresztą sam ubiegał się o fotel gospodarza Białego Domu, boleśnie przekonał się o tym w latach 90., gdy jego krytyka lobby izraelskiego w USA spotkała się z zarzutami antysemityzmu i odsunęła go od głównego nurtu debaty o polityce zagranicznej.
Jednak polityczne wiatry zaczynają się zmieniać. Od krótkiej, lecz znaczącej "dwunastodniowej wojny" między Izraelem a Iranem bieżącego lata pęknięcia w obrębie amerykańskiej prawicy stają się coraz bardziej widoczne. Konserwatywni politycy, którzy niegdyś byli niezawodnymi zwolennikami Izraela, zaczęli stawiać ostre, a czasem wręcz druzgocące pytania o relacje USA – Izrael. Równolegle badania opinii publicznej sugerują, że zmieniają się także nastroje społeczne Amerykanów w stosunku do "jedynej demokracji na Bliskim Wschodzie".
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
