Patoopozycja i "opozycja konstruktywna"
  • Antoni TrzmielAutor:Antoni Trzmiel

Patoopozycja i "opozycja konstruktywna"

Dodano: 
Mateusz Morawiecki, premier
Mateusz Morawiecki, premier Źródło: PAP / Leszek Szymański
Miała być koalicja 276 – jest przekroczony Rubikon i wyraźna wojna na noże opozycji, która już się nigdy nie sklei. Bo pierwszy raz od piętnastu lat w anty-pisie coś potrafi rozegrać SLD, a nie być rozegranym przez PO. Platforma zaś zagrała się na amen i nie ma ruchu. I żadna roszada Budka-Trzaskowski tego nie zmieni. Ogromną polityczną siłę zyskuje Czarzasty i Biedroń jako „konstruktywna opozycja" i premier Morawiecki jako rozdający karty także w polityce krajowej. I to potrafiący przełamać wojnę pozycyjną polskiej polityki.

Po tygodniach stagnacji polska polityka zmieniła się w jedno przedpołudnie.

Koniec paradygmatu Tuska

Racje ma Paweł Poncyliusz, obśmiewany dziś przez Roberta Mazurka, że raptem parę dni temu chciał zmiany lidera PO, a teraz już nie. „Co oni panu zrobili?" – pytał retorycznie w RMF dziennikarz, gdy poseł przyznał, że była bura i musiał złożyć śluby milczenia na ten temat. To mówi o tym jak fatalna jest atmosfera w PO. Najwyraźniej w „demokratycznej opozycji" nie lza (dla tych którzy to rosyjskie określenie znają). No, po prostu, nie wolno nawet mówić o potrzebie... demokratycznej weryfikacji przywództwa (nie wiem, jak penalizowana jest myślozbrodnia).

Poncyliusz się tłumaczył, że przemyślał, że teraz to nic nie da, że może przed wyborami. Tą diagnozę zdaje się potwierdzać także sam namaszczony na następce Borysa Budki – Rafał Trzaskowski, który jak może odżegnuje się od przejmowania PO z którą – najwyraźniej nie ma co zrobić. Prezydent Warszawy, a przede wszystkim wiceprzewodniczący PO wie, że zabłysnąć może tylko w czasie kampanii, a takowej nie ma (nie licząc Rzeszowa, który jednak nie jest Wrocławiem). Dlatego wiceprzewodniczący dokonuje spektakularnego ojcobójstwa ledwo zrodzonego społecznego Ruchu de facto swego imienia. Widocznie Trzaskowski z Herberta najmocniej musiał sobie wziąć zdanie: Nike jest najpiękniejsza, kiedy się waha.

Jednak, jako się rzekło, racje ma Poncyliusz – zmiana Budki na Trzaskowskiego nic nie zmieni. Dokładnie tak, jak poprzednie zmiany nazwiska lidera. Kopacz na Schetynę czy Schetyny na Budkę. Wszyscy bowiem tkwią w jednym wzorze myślenia ukształtowany, przez Donalda Tuska, który cel, strategie i taktykę sprowadził do „PiS. PiS, PiS, PiS". Kluczem do jego bowiem osobistego sukcesu było zamiana deszyfrowania tego skrótowca z „Prawo i Sprawiedliwość" na „Przeproście i Spadajcie". Nic więcej.

Tyle, że w 2007 r. to działało, a teraz nie.

Dowodzi tego błyskawiczne fiasko tych, którzy „żądanie szybkiego oddalenia się stąd" PiS wyrażali jeszcze bardziej wulgarnie niż Tusk, ale i też bardziej zwięźle. Wymowne jest, że ostatnią szerzej znaną aktywnością pani Marty Lempart (ktokolwiek widział, ktokolwiek wie) nie była zapowiadana dymisja rządu Mateusza Morawieckiego, ale spotkanie z ex-premierem Donaldem Tuskiem ze „sweet-focią" w maseczce z piorunem (i butelką ukrytą w wymownie skromnej bibliotece).

Więcej. Gdyby Radio Zet na swoich profilach społecznościowych nie przypominało o urodzinach Donalda Tuska w tonie niegdyś budzącym zażenowanie nawet Tomasza Lisa, a on sam nie zabierał chleba „Sokowi z Buraka" (w niejednym jak wiadomo piecu pieczonym), to byśmy i o nim samym nie pamiętali. Ktoś słyszał głos „króla Europy" w sprawie agresji putinowskiej Rosji? A przecież nie ma ważniejszej sprawy. Bierności UE? Kontraktów z firmami farmaceutycznymi? Nawet Viktor Orban w sprawie EPP pisał wprost do Niemca, który w formalnej hierarchii miał być... pod nim. Ergo: Donalda Tuska już nie ma politycznie nie ma, jest w pozycji Aleksandra Kwaśniewskiego – polityka-emeryta zdolnego do świeckich kazań w tvn24.pl, co przyznał on sam uchylając się od startu w wyborach.

Donalda Tuska nie ma, a jego doktryna nadal jest w głowach czynowników PO – choć była skutkiem przegranej samego Donalda Tuska z ś.p. prezydentem Lechem Kaczyńskim. Stąd od 2005 r. był ideologiczny marsz na lewo, który skończył się tak, że dziś to posłanka Gajewska z PO a nie Robert Biedroń z Lewicy, zapowiada interwencje by na dowodach osobistych oprócz kobiet i mężczyzn była płeć „X" (co wpisuje ich do grupy rekonstrukcyjnej Stana Tymińskiego i jego Partii X).

Pro-europejska PO chce... upadku EU

Redukcję politykę ad powyższe absurdum najsilniej pokazuje Europejski Fundusz Odbudowy.

Ta Platforma, którą o swojej „europejskości" mówi tak często jak o pisowskim Polexicie, ta Platforma, która zaledwie 16 listopada wzywała rząd do bezwarunkowego przyjęcia w Brukseli budżetu i Funduszu Odbudowy, teraz nie zgłosiła żadnych (sic!) uwag i jest po prostu przeciw. Na złość Kaczyńskiemu/Morawieckiemu chce odmrozić Polakom uszy. I to w eurowalucie.

A przecież pod sejmowym oficjalnym drukiem 747 widnieje także podpis... posła Borysa Budki. Można nie lubić Kaczyńskiego, ale jak ten się pod czymś podpisuje, to realizuje, albo choć usiłuje – a więc jest sprawczym liderem. Nawet jak mu własna partia bryknie (Piątka dla zwierząt) lub odpłynie (PC).

Zaś w Platformie problem jest nie tyle słaby przywódca politycznego stada, co samo polityczne stado, które prócz starego marzenia „o dożynaniu watahy" nie wie czego chce dla Polski i Polaków. Stąd wiedzione instynktem (i lempartowskim wzorcem) rzuca się, w osobie poseł (!) w sejmowym korytarzu na premiera – co ktoś na Tweeterze podsumował trafnie: pato-opozycja.

Większość Polaków jest jednak racjonalna. I teraz zawarte w 747 sformułowania o „szkodliwych, krótkowzrocznych oraz populistycznych działaniach, które godzą w polską rację stanu", „a także zaprzestania szkodliwych działań osłabiających pozycje na arenie międzynarodowej" biją w Platformę najsilniej. Bo dzieli jej elektorat na tych, co bardziej kochają Unię (świetne sformułowanie red. Jana Fiedorczuka – „unijczycy") od tych, w których resentyment antykaczystowski, wręcz nienawiść, wygrywa.

Wiadomo, co wybiera Budka jak cała Platforma. Ma być teraz przeciw KPO choć – jak sama tam podkreślała – „to nie czas na przenoszenie wewnętrznych nieporozumień na arenę międzynarodową, to czas na solidarność w walce o ważny interes Polski".

Teraz Katarzyna Lubnauer (w epoce Szymona Hołowni przypomnijmy, że to ona była niedawno szefową nowej, lepszej PO bez błędów rządów Tuska) lubi wpisy iż „z terrorystami się nie negocjuje".

A jednak kluczowy człon ostatniej propozycji duetu Budka/Trzaskowski – koalicja 276 uznaje inaczej. Właśnie w Sejmie widowiskowo przekracza Rubikon.

Wzmacnianie lewej nogi

– Można tupać, można się obrażać, albo można budować ludziom mieszkania – mówił z kolei w Sejmie, po spotkaniu, przywołany już... Robert Biedroń. Ten sam, który karierę polityczną zawdzięczał szafowaniu jednemu tematowi – LGBT. Teraz o tym nawet się liderzy Lewicy nie zająknęli.

Włodzimierz Czarzasty et consortes najwyraźniej chcą odwrócić drogę niegdyś potężnej w III RP SLD. Idealnie krok ten przywódcy Lewicy widzą tak – odwracamy ostatnie piętnaście lat sojuszu z PO, gdzie zawsze byliśmy okradanym mniejszościowym udziałowcem czekającym, co spadnie z tuskowego stołu. Rozmowami z Mateuszem Morawieckim chcą przejść od dawcy politycznych organów (czyli znanych nazwisk) dla partii tuskoidów (Cimoszewicz, Arłukowicz, Miller, Nowacka), idąc ku centrum, sprowadzamy ją do roli skrajnej przystawki, która może się przyglądać i dodać „panowie policzmy głosy". To dzięki centrum, przyszłości, pieniądza, sojuszowi z hierarchicznym klerem (które dziś „kościół łagiewnicki" traktuje jak niegdyś organ Urbana), Unii i NATO, ci szkoleni przez Moskwę do dywersji w Danii, wrócili tak szybko i rządzili tak długo. Dlatego Biedroń woli buty Gierka (mieszkania z wielkiej płyty) niż Władysława Gomółki wiecznie walczącego z reakcją. Dlatego 276 właśnie tango-down. Zjednoczona opozycji – to se ne vrati. Teraz, jak to powiedział wyraźnie pod adresem Platformy, ten sam Biedroń: – Chcemy budować wspólny front dla Polek i Polaków. Zwróćmy uwagę – akcent w tym zdaniu padamy na „my". Biedroń zaprosił do współpracy, tak jak do tej pory zapraszał Hołownia.

Czarzasty z Kulaskiem, Zandbergiem i Biedroniem (także wobec bitwy o atom „koleżanek - z ich własnej - koalicji) uciekają do przodu. I biją się o to, by im opozycyjnego sukna zostało jak najwięcej. Nie chcą pokonać PiS i być ubogim krewnym „Premiera Trzaskowskiego i prezydenta Hołowni" co proponuje nieoceniona Gazeta Wyborcza. Oni chcą pokonać konkurencje na opozycji. Platforma dała im na to szansę. I teraz nie ma ruchu innego niż sugerowany przez Konrada Piaseckiego – wielkiego odwrotu jak Napoleon spod Moskwy – a zatem wywieszenia białej flagi. Innego ruchu nie ma. Tak, pisze to ten Konrad Piasecki. PO musi zastanowić się który własny kapelusz chce zjeść – czy jak mówią młodzi, wykształceni, jak „ma cofnąć się do tyłu".

Oczywiście słabiutka, sztucznie sklejona wewnętrznie (ale i mająca doświadczenie państwowe) Lewica jest dziś idealną opozycją dla PiS. Wyborców jej nie odbierze. Tak obstawiał niegdyś Jarosław Kaczyński (2007 r.: „mogę rozmawiać z Aleksandrem Kwaśniewskim, a nie z Donaldem Tuskiem, co potem niestety złamał... i przez to przegrał). Tak stawia to teraz Mateusz Morawiecki. Bo właśnie pamiętnemu z lat 90. „wzmacnianiu lewej nogi" służył show dla kamer wizyty premiera celem negocjacji z opozycją w jego sejmowym gabinecie. Jak podkreślają najstarsi dziennikarze polityczni tego nie było od lat. De facto od lat 90.

Morawiecki w centrum politycznej uwagi

I jeszcze jedno. Aktorem pierwszoplanowym okazał się tu Mateusz Morawiecki.

Dotąd jawiący się jako przede wszystkim (nic nie ujmując) premier techniczny, sprawny w kierowaniu państwem (Tarcze), a wielką politykom zajmującym się najwyżej (bagatela) na niwie międzynarodowej, a zwłaszcza europejskiej (von der Leyen w miejsce Timmermansa; rekordowe negocjacje budżetowe z udanym urobkiem, co przyznaje nawet opozycja), ale nie w jawne politycznej robocie wewnątrz Polski. Dotąd to była domena Jarosława Kaczyńskiego. Teraz obaj panowie grający w tandemie, uznali, że twarzą ma być premier. Zdaje się, że twarzą zwycięską.

Teraz to Morawiecki w tej spornej sprawie wewnątrz koalicji pozyskuje nie tylko te pieniądze, ale i tego samego dnia przeprowadza to przez rząd i pozyskuje większość, która mu pozwala ominąć sprzeciw rywala wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Ustawia się w centrum polskich spraw. I ma szansę być twarzą prosperity, nie tracąc koalicjanta, którego znaczenie wobec tak prestiżowej porażki zmaleje.

I „z wojną na górze" wewnątrz opozycji. Bo Platforma mysi zdecydować czy w tym konkretnym, jedynym, które się liczy głosowaniu, będzie w koalicji z Konfederacją i Solidarną Polską czy też z PIS i SLD ograna do zera.

Równie dobrze może zaciąć się w toalecie, co obaliło rząd jej środowiska i... oddało władze SLD.

Ale to nie Borys Budka jest winien tego pata, beznadziejnego wyboru, jeno cała Platforma. Taka jaką ukształtował ją Donald Tusk. Duet Budka–Trzaskowski jest tylko jego skutkiem.

Czytaj też:
Gmyz: Opozycja występuje z pozycji polexitowych
Czytaj też:
Tomasz Lis nie kryje emocji: PiS zachowa władzę na lata

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także