Oczywiście lepiej mieć pokój niż wojnę. Jednak lepiej mieć zimną wojnę niż gorącą. A jeśli na świecie znajdzie się agresywne państwo, które pokoju nie ceni ponad wszystko, jedynym, co może je powstrzymać, jest właśnie zimna wojna.
Tego uczy historia. Tylko dzięki zimnej wojnie, znienawidzonej przez stada pożytecznych idiotów z Hollywood, kampusów i salonów, świat uniknął atomowych grzybów oraz nieopisanych cierpień, jakie gotowi byli zadać mu wyznawcy marksizmu-leninizmu („Co z tego, że zginie choćby i miliard ludzi, jeśli pozostałe trzy dzięki temu będą mogły żyć w komunizmie?” – mówił o perspektywie wojny nuklearnej przewodniczący Mao). Ciekawe, że sami Sowieci nie mają co do tego wątpliwości – „największą tragedię XX wieku”, jak nazywa Putin rozpad ZSRS, definiują prosto: jako przegraną wojnę właśnie. Przeklęty Reagan po prostu „zazbroił” im imperium na śmierć. Gdyby zamiast powstrzymać Stalina żelazną kurtyną, Zachód zastosował przećwiczoną już na Hitlerze politykę appeasement, łagodzenia... Ciarki biorą, gdy się pomyśli.
Jednak trzeba o tym myśleć i przypominać, gdy w mediach – nie tylko zachodnich, ale także polskich – pożyteczni idioci z kolejnej generacji bredzą, że „trzeba zrozumieć”, „trzeba uszanować interesy”, „Krym jest rosyjski” (tak jak i Austria, i Sudety były niemieckie), a nade wszystko że Putina należy „oplatać siecią powiązań gospodarczych” i w ten sposób „przyciągać do demokracji”. Jakby mu ktoś bowiem dał po łapach i twardo powiedział, że albo szanuje prawo międzynarodowe, albo sam zostanie spod niego konsekwentnie wyjęty, to wtedy biedny Putin, który w duchu na pewno jest liberałem, tylko ma u siebie twardogłową opozycję, zmuszony zostałby do zachowań agresywnych, imperialnych i w ogóle niegrzecznych.
Powiadają, że idiotów siać nie trzeba, ale Kreml nigdy w to nie wierzył, siał i pielęgnował intensywnie, a teraz ich uruchomił. Oby to nie wystarczyło.