Alfabet oszołomów
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Alfabet oszołomów

Dodano: 
Alfabet oszołomów
Alfabet oszołomów Źródło: DoRzeczy.pl
Krystyna Janda, Klaudia Jachira, Jan Hartman, Zbigniew Hołdys i inni –  red. Rafał Ziemkiewicz przedstawia swój "Alfabet oszołomów".

Hartman Jan

 Jak przystało na postępowego filozofa, realizuje myśl Mistrza, że filozofowie zbyt długo tylko objaśniali świat, a chodzi o to, by go zmieniać. W przestrzeni publicznej po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę, namawiając jako etyk do dobijania przewlekle chorych, kiedy powrót do świadomości wydaje się mało prawdopodobny. Nazwał ich „żywymi grobami” i oskarżył rodziny niepozwalające odłączać bliskich od podtrzymującej życie aparatury o to, że trwonią publiczne pieniądze na zabobony, w istocie służące nie opiece nad chorym, ale dogadzaniu własnym potrzebom.

 Zabobonów zaś prof. Hartman nie lubi najbardziej na świecie, zwłaszcza zabobonów religijnych. Dał kiedyś temu wyraz w wywiadzie dla Roberta Mazurka, szydząc brutalnie z podsuwanych przez tego drugiego świadectw o rozmaitych cudach, zanim mu Mazurek nie uświadomił, że cytuje nie z żywota żadnego z katolickich świętych, ale ze wspomnień o świątobliwym cadyku, który był w prostej linii przodkiem Hartmana. Wtedy ultralewicowy profesor wściekł się i zrobił to, co zawsze robi, gdy ktokolwiek go krytykuje: oskarżył go o antysemityzm. 

Zawsze na pierwszej linii postępu Hartman nie tylko włącza się w każdą napaść na Kościół, prawicę i PiS (ostatnio jest aktywnym uczestnikiem akcji blokowania Jarosławowi Kaczyńskiemu dostępu do grobu brata), lecz także chętnie podejmuje tematy, które lewicowcy bardziej kierujący się „mądrością etapu” uważają za chwilowo zbyt daleko idące jak na tutejsze zacofane społeczeństwo – np. rehabilitowania kazirodztwa, zdaniem Hartmana rzeczy zupełnie naturalnej i obłożonej kulturowymtabu li tylko w ramach katolickiej opresji. W tej sytuacji aż dziw, że nie przyszedł w sukurs sławnemu Kajetanowi Poznańskiemu, gdy ten w jego macierzystej „Polityce” próbował zamieścić esej wyjaśniający, że zjedzenie człowieka nie różni się niczymod zjedzenia kurczaka i potępianiekanibalizmu to kolejna opresja religijnego zabobonu. Widocznie pana profesora nie było wtedy w redakcji. 

Hołdys Zbigniew

 W czasach PRL, jak przystało na rockmana, protestował przeciwko systemowi, ale jako rockman „nadziemny”, to znaczy stale obecny w państwowych mediach, czynił to w słowach raczej ostrożnych: „Chciałbym być sobą”. Dopiero teraz okazało się, że w przypadku Zbigniewa Hołdysa „bycie sobą” oznacza bycie internetowym hejterem. Oflagowawszy się pacyfką i tęczowym napisem „Love”, daje upust zoologicznej nienawiści do Jarosława Kaczyńskiego (nazwał go, bodaj jako pierwszy idąc na tak daleko idące zbrutalizowanie retoryki, „ch…em, który podzielił Polaków”) i wszystkich, którzy mu się z nim kojarzą, a skojarzenia ma dość szerokie. Ta działalność ściągnęła na niego oko samego Jerzego „Jurka” Owsiaka, który powierzył mu prowadzenie na swoich Przystankach Woodstock czegoś, co w PRL-owskiej szkole nazywało się „spotkaniem z kombatantem”, a u Owsiaka „Akademią Sztuk Przepięknych”. Sztuki przepiękne pod patronatem Owsiaka i Hołdysa polegają na praniu mózgów ściągniętej muzyką młodzieży przez zapraszanych prelegentów, reprezentujących pełne spektrum establishmentu III RP: od Balcerowicza do Wałęsy, z zabezpieczającym pluralizm jako przedstawiciel prawicy śp. abp. Życińskim. 

Do szczególnie udanych występów Hołdysa należała seria tweetów wysłanych podczas tzw. ciamajdanu, w których gromko zachęcał Polaków do masowego wyjścia na ulice i „poważnej” walki z PiS-owskim reżimem(hasło, że „Kaczyński nie przestraszy się pokojowych manifestacji”, rzucił już wcześniej), jednocześnie składając podziękowania właścicielowi luksusowego spa, w którym właśnie bawił i korzystał z wszelkich relaksujących atrakcji.

Cały artykuł dostępny jest w 15/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także