Rosjanie ujawniają „prawdę” o Powstaniu Warszawskim
  • Maciej PieczyńskiAutor:Maciej Pieczyński

Rosjanie ujawniają „prawdę” o Powstaniu Warszawskim

Dodano: 
Powstanie warszawskie
Powstanie warszawskie Źródło: Wikimedia Commons
„Polacy fałszują historię, niszczą pamięć o bohaterach, którzy wyzwolili Europę od nazizmu” – pisze Andriej Sidorczik na łamach „Argumentów i faktów”. Publicysta nazywa Andersa dezerterem, powstanie awanturą, milczy na temat Katynia i broni Armii Czerwonej, która jego zdaniem nie mogła pomóc Warszawie.

Artykuł z cyklu „Historia świata z Andriejem Sidorczikiem” stanowi częściowo odpowiedź na warszawskie przemówienie Donalda Trumpa. Amerykański prezydent oddał hołd powstańcom, chwaląc ich heroizm w wyjątkowy i wykraczający ponad standardową dyplomację i kurtuazję sposób. Trump przypomniał też mało znany na Zachodzie i kwestionowany na Wschodzie fakt, że Sowieci biernie obserwowali, jak naziści niszczą Warszawę. Zdaniem Sidroczika to mit, wielkie kłamstwo. Publicysta powstrzymuje się przed krytyką Trumpa, bo przecież „wątpliwe, by amerykański prezydent miał wystarczającą wiedzę na temat polskiej i sowieckiej historii”. „Problem jednak w tym, że mit o nikczemności Stalina, który jakoby pozwolił Niemcom zdusić Powstanie Warszawskie, od końca lat osiemdziesiątych pokutuje także w naszym kraju” – załamuje ręce rosyjski publicysta. A następnie na łamach tygodnika „Argumenty i fakty” pisze o sytuacji Polski w czasie II wojny światowej, przytaczając argumenty, które z faktami mają niewiele wspólnego, natomiast bardzo wiele z sowiecką propagandą, instrumentalnie i wybiórczo („zły Stalin represjonujący społeczeństwo, dobry Stalin podbijający wschodnią Europę, pogromca Hitlera”) powtarzaną w putinowskiej Rosji.

„We wrześniu 1939 roku Polska, która rok wcześniej nie pozwoliła Armii Czerwonej przyjść na pomoc Czechosłowacji podczas kryzysu wokół Sudetów, sama stała się ofiarą agresji ze strony nazistowskich Niemiec”. Wspomniane przez Sidorczika „przyjście na pomoc” wiązałoby się w praktyce z wkroczeniem wojsk sowieckich na terytorium Rzeczpospolitej. Autor artykułu przypomina przy tym jednak rzeczywiście kompromitujący dla II RP udział w rozbiorze Czechosłowacji. „Jednak jesienią z myśliwego Polska stała się zwierzyną” – pisze. I w tradycyjny dla kremlowskiej propagandy sposób usprawiedliwia sowiecką agresję: „Do 17 września państwo polskie praktycznie przestało istnieć. Rząd opuścił terytorium państwa. Po ucieczce polskich władz Armia Czerwona wkroczyła na terytorium Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi, dochodząc do Linii Curzona – linii, którą 8 grudnia 1919 roku Ententa rekomendowała jako wschodnią granicę Polski”. Autor nie mija się z prawdą: rzeczywiście, granica na Bugu nie jest wymysłem stalinowskiej propagandy, ale zachodnich „sojuszników”. To jednak o tyle ciekawe, że przecież Rosja z reguły oburza się, gdy Zachód próbuje rozwiązywać problemy Wschodu, narzucając swój punkt widzenia. Wychodzi więc na to, że dopuszczalne jest łamanie prawa międzynarodowego i naruszanie integralności terytorialnej sąsiedniego państwa (jak w 1939, tak i w 2014 r.), ale już nie do przyjęcia jest ignorowanie rekomendacji (jednostronnej rekomendacji, a nie umowy!) brytyjskiego polityka. Agresję sowiecką na Polskę Sidorczik nazywa „przywróceniem ustanowionej przez światową społeczność normy, naruszonej przez Polskę podczas wojny 1919-1921”. Z tej argumentacji wynika, że armia bolszewicka w 1920 roku na przedpolach Warszawy walczyła o… przestrzeganie prawa międzynarodowego.

O armii Andersa autor pisze: „sojusznicy, którzy stali się dezerterami”. Polscy żołnierze, zdaniem rosyjskiego publicysty, zdezerterowali z frontu walki z Niemcami. Andriej Sidorczik stwierdza, że armia Andersa składała się z polskich jeńców. Ani słowa o tym, że wśród Polaków, którzy – jak to eufemistycznie ujął autor – „znaleźli się w ZSRS w rezultacie wydarzeń 1939 roku”, byli nie tylko wzięci do niewoli żołnierze, ale także zesłana do łagrów i kołchozów ludność cywilna. Sidorczik pisze też o „hojności” Stalina, który tracił miliony rubli na odzież, uzbrojenie i wyżywienie dla armii Andersa, choć tego wszystkiego brakowało w samej Armii Czerwonej. Tymczasem „niewdzięczny” polski generał, zamiast to docenić, nie miał zamiaru walczyć ramię w ramię z Sowietami, prognozując rychłe zwycięstwo Hitlera na froncie wschodnim. „Wyjście armii Andersa przyczyniło się do zepsucia polsko-sowieckich relacji. W związku z tym władze sowieckie uznały, że porozumienie z polskim rządem nie ma żadnej szczególnej wartości” – konstatuje autor. Oczywiście, decyzja Andersa o opuszczeniu ZSRS nie polepszyła relacji polskiego Londynu z Moskwą. Jednak Sidroczik całkowicie pominął bezpośrednią przyczynę zerwania stosunków dyplomatycznych, czyli sprawę katyńską. O makabrycznym odkryciu w podsmoleńskim lesie rosyjski publicysta nie wspomina ani słowem. Tym samym nie tylko manipuluje, ale i w dość niewysublimowany sposób zakłamuje historię. Zaraz po wzmiance o „dezercji Andersa” pisze o powstaniu armii Berlinga. Wreszcie, przechodzi do oceny działań Armii Krajowej. Krytykuje akcję „Burza”. Powód? Ustalenia konferencji w Teheranie, które zakładały legalizację linii Curzona jako nowej wschodniej granicy Polski. A skoro tak postanowiła koalicja antyhitlerowska, to zrozumiałe, że Armia Czerwona niszczyła oddziały AK na terenach oficjalnie przyznanych ZSRS - to akurat, niestety, logiczna argumentacja. Wobec zdrady Zachodu akcja „Burza” była uznana za nielegalną.

Publicysta nazywa Powstanie Warszawskie „awanturą”. Nawet Polacy nie są zgodni co do oceny słuszności decyzji o rozpoczęciu walki na ulicach stolicy. Jednak Sidorczik nie tylko krytykuje brawurę Armii Krajowej, ale i broni postawy Armii Czerwonej, twierdząc, że akurat w momencie osiągnięcia linii Wisły oddziały sowieckie były wyczerpane trudami ofensywy i musiały odpocząć, a poza tym przejść z ataku do obrony przed potężnym niemieckim kontrnatarciem. Publicysta przypomina też tragiczne w skutkach próby forsowania Wisły przez berlingowców. Ponadto argumentuje, że skoro dowództwo AK przed podjęciem decyzji o wybuchu powstania nie zwróciło się o pomoc do Armii Czerwonej, Stalin nie miał obowiązku takiej pomocy udzielić, nie był zobowiązany „angażować się w tę nieodpowiedzialną awanturę”. „Problem w tym, że ani w dzisiejszej Polsce, ani na szeroko rozumianym Zachodzie, nikogo nie interesuje prawda” – konstatuje Andriej Sidorczik. Cytuje też ministra Macierewicza i jego stwierdzenie o tym, że powstańcza Warszawa powstrzymała pochód Sowietów na zachód. „Czytając takie rzeczy, łatwo można zapomnieć, z kim tak naprawdę walczyli w Warszawie Polacy” – pisze rosyjski publicysta.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także