PiS nie chce umierać za aborcję
  • Anna M. PiotrowskaAutor:Anna M. Piotrowska

PiS nie chce umierać za aborcję

Dodano: 
Jarosławo Gowin, Jarosław Kaczyński, Beata Szydło, Marek Kuchciński, Joanna Lichocka
Jarosławo Gowin, Jarosław Kaczyński, Beata Szydło, Marek Kuchciński, Joanna Lichocka Źródło: PAP / Rafał Guz
Prawo i Sprawiedliwość opowiada się za ochroną życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Brzmi dobrze. Szczególnie, kiedy zabiega się o konserwatywny elektorat. Ile jednak ma to wspólnego z rzeczywistością? Otóż historia tej partii dobitnie pokazuje, że PiS szumnie ogłasza się "obrońcą życia" kiedy nie ma na to realnego wpływu. Wszystko się zmienia, kiedy już po plecach katolików wdrapie się na szczyty władzy. Dziś ustami swojej posłanki mówi tym wyborcom: niczego wam nie obiecywaliśmy.

O ile co do wiarygodności poglądów niektórych polityków Prawa i Sprawiedliwości w kwestii ochrony życia poczętego nie należy mieć wątpliwości, o tyle co do poglądów PiS jako partii politycznej jak najbardziej. Kolejne głosowania nad ustawami zaostrzającymi prawo antyaborcyjne pokazują, jak bardzo formacja ta lawiruje w zależności od aktualnej sytuacji.

Za, a nawet przeciw...

Wiele w tej kwestii powiedziało o partii Jarosława Kaczyńskiego głosowanie nad projektem zmiany Konstytucji zakładającym dodanie do art. 38 mówiącego, że „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia” sformułowania „od momentu poczęcia". Miało to miejsce w kwietniu 2007 roku. Niedługo przed tym głosowaniem prezes PiS miał naciskać na Marka Jurka, aby ten nie poruszał tematu na Radzie Politycznej. Kiedy ostatecznie sejmowa większość odrzuciła projekt, obecny szef Prawicy Rzeczypospolitej zrezygnował z funkcji Marszałka Sejmu. Wtedy - jak twierdzi Jurek - Kaczyński miał mu powiedzieć, że jest albo wariatem albo agentem. Kiedy zaś ogłosił mu, że odchodzi także z partii (wraz z nim odeszło kilku innych posłów) miał usłyszeć, że bierze na siebie odpowiedzialność za przyspieszone wybory i dojście do władzy "Platformy i komunistów".

Niedługo później Prawo i Sprawiedliwość rzeczywiście straciło władzę i mogło już bez obaw dalej kreować się na obrońców życia. Tu warto wspomnieć głosowanie z października 2012 roku nad projektem złożonym przez Solidarną Polskę zakładającym usunięcie z polskiego prawa tzw. przesłanki eugenicznej. Wszyscy obecni podczas głosowania posłowie PiS opowiedzieli się za jego przyjęciem.

– Nikt nie ma prawa decydować o życiu innych. Ciemnogrodem jest twierdzenie, że to wyłącznie sprawa kobiety. Ciemnogrodem jest zgoda, aby zabić dziecko w 30 tygodniu ciąży – mówił wówczas Bartosz Kownacki z PiS, który cytował na sali plenarnej Jana Pawła II: "Walczcie, aby każdemu człowiekowi przyznano prawo do życia". Projekt głosami PO, SLD i Ruchu Palikota przepadł.

Sytuacja powtórzyła się rok później. We wrześniu 2013 roku posłowie zajmowali się obywatelskim projektem nowelizacji ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży wprowadzającym, analogicznie do projektu SP, zakaz aborcji eugenicznej. Tu również parlamentarzyści PiS nie mieli wątpliwości. Na 130 obecnych na sali plenarnej posłów, dokładnie tylu zagłosowało "za".

– Nasz klub staje po stronie niepełnosprawnych, nasz klub jest za tym, by chronić niepełnosprawnych od poczęcia, nie zgadzamy się z tym, że na pewnym etapie dzieci pełnosprawne mają pełną ochronę, a dzieci niepełnosprawne mogą być zabite – przekonywał wtedy z mównicy poseł PiS Jan Dziedziczak.

Szantaż i dyskredytacja

Temat aborcji znów zaczął być dla PiS niewygodny w czasie kampanii wyborczej w 2015 roku. Po wygranych wyborach sprawdzian przyszedł szybko – projekt Ordo Iuris przewidujący całkowity zakaz aborcji trafił do Sejmu w lipcu 2016 roku. Po kłamliwej kampanii na temat inicjatywy "Stop aborcji" wszczętej przez liberalno-lewicowe media i środowiska feministyczne, doszło do tzw. czarnych protestów. Pod tym naciskiem PiS ugiął się i doprowadził do odrzucenia projektu. Rzeczniczka partii Beata Mazurek tłumaczyła wówczas, że jest to propozycja zbyt radykalna. – My cały czas podkreślamy jedno - to nie jest nasz projekt, nie zgadzamy się na karanie kobiet. Mieliśmy jasne sygnały Kościoła, że nie podziela tego radykalnego punktu widzenia. Przygotowujemy rozwiązania, które będą do przyjęcia przez obie strony - niezbędne są projekty i działania osłonowe dla matek, które znajdą się w trudnej sytuacji z powodu rozmaitych wad czy problemów ich dzieci, a po drugie - by ograniczyć możliwość dokonywania zabójstwa dzieci z zespołem Downa – mówiła w październiku tegoż roku.

Mamy rok 2018, a choć PiS pozostaje przy władzy "możliwość dokonywania zabójstwa dzieci z zespołem Downa" nie została ograniczona. Żeby to zrobić partia rządząca nie musiałaby się specjalnie wysilać, ponieważ stosowny projekt trafił do Sejmu w listopadzie ubiegłego roku. Pod inicjatywą ustawodawczą "Zatrzymaj aborcję" podpisała się rekordowa liczba 830 tys. osób. Należy tu podkreślić, że jest to propozycja tożsama z tymi, za którymi posłowie PiS głosowali będąc w opozycji.

Nawet niezbyt uważny obserwator sceny politycznej wie, że jeśli Prawu i Sprawiedliwości zależy na przegłosowaniu jakichś przepisów, potrafi je przepchnąć przez Sejm choćby kolanem, pracując przy krzykach i protestach opozycji dzień i noc. Podstawowym warunkiem jest jednak chęć. Jeśli zaś chodzi o ustawę aborcyjną, PiS wcale nie chce jej przyjąć i dlatego spowalnia prace w komisji. Z tego względu sytuacja, w której to obywatele zgłaszają takie inicjatywy jest dla tej partii bardzo wygodna, ponieważ w każdym momencie może się od niej zdystansować.

Zdaje się, że pierwszy krok w tę stronę został już wykonany. W ciągu zaledwie kilku dni jedna z posłanek PiS określiła niniejszy projekt mianem "nieludzkiego" i "sprzecznego z realiami polityki społecznej", oświadczyła że jej partia nie ma ze środowiskami, które go zainicjowały nic wspólnego, a także obraziła i podważyła wiarygodność osób publicznych go popierających i wywierających niejako w tej sprawie presję. Pojawiły się tu nie tylko takie określenia jak "hałaśliwy pajac" pod adresem Tomasza Terlikowskiego, czy "pan z ugrupowania prorosyjskiego" w stosunku do Krzysztofa Bosaka (granie na nastrojach antyrosyjskich w kwestii aborcji to już jednak totalna aberracja), ale również oskarżenia o motywy polityczne mające doprowadzić do rozbicia obozu Zjednoczonej Prawicy. To jednak nie wszystko. W wywiadzie dla Gościa Niedzielnego ta sama posłanka zasugerowała, że obywatele którzy podpisali się pod projektem w gruncie rzeczy nie wiedzieli co podpisują. W rozmowie tej padły także inne znamienne słowa: "[...] to kolejna manipulacja, powtarzanie, że PiS obiecywało zaostrzenie prawa aborcyjnego" oraz "[...] uważam, że uchwalenie przez PiS takiego prawa doprowadziłoby do odpływu znaczącej części elektoratu. A my chcemy zmieniać Polskę również w kolejnej kadencji".

Widzimy tu tę samą argumentację, która towarzyszyła wydarzeniom roku 2007. Czy wspomniana posłanka mówi tylko w swoim imieniu, czy mówi to, czego innym powiedzieć nie wypada? Czas pokaże. Znamienne jest tu jednak milczenie polityków PiS. Wiele wskazuje na to, że zmian w ustawie aborcyjnej nie będzie. PiS nie zaryzykuje drugiej kadencji dla ochrony nienarodzonych: Możemy sobie mówić, że jesteśmy za życiem, ale żeby narażać się przez to na ataki, protesty i ewentualną utratę władzy? – bez przesady. Za sądy, trybunały – tak. Ale za aborcję?

PiS spróbuje za to po raz kolejny trzymać w szachu konserwatywny elektorat wskazując, że na polskiej scenie politycznej nie ma dla niego alternatywy: więc albo my albo Platforma. Pytanie, jak długo - przy tak lekceważącej postawie wobec pro-liferów jaką zaprezentowała posłanka PiS - będzie to skuteczne. Straszenie PiS-em też w końcu przestało działać, kiedy zderzyło się z arogancją władzy PO.

Czytaj też:
My, fundamentaliści

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także