Redaktor naczelny "Do Rzeczy" komentował bieżące wydarzenia polityczne na antenie Radia WNET. Prowadzący Krzysztof Skowroński zapytał o ocenę szans Ukrainy w dalszej walce oraz skutki trwającej wojny dla Polski.
Lisicki: W Polsce dominuje nastawienie moralne
Paweł Lisicki nadmienił, że pełną odpowiedzialność za wojnę ponosi Rosja, a Polska, co zrozumiałe mocno zaangażowała się we wspieranie Kijowa. Jeśli chodzi zaś o konsekwencje dla Polski, to problem stanowi m.in. brak pragmatyzmu w polskiej debacie na temat wojny. Zachód dostrzega, że Ukraina słabnie z każdym dniem, a w Polsce przeważa nastawienie moralne i myślenie życzeniowe przesłaniające realny układ sił pomiędzy Rosją a Ukrainą.
– Kierując się w tak dużym stopniu zrozumiałym moralnym nastawieniem, mam wrażenie, że w polskiej debacie publicznej brakuje głosów, które pokazywałby jak na wojnę na Ukrainie patrzy się na Zachodzie i zdobyły się na bardziej pragmatyczne podejście –powiedział Lisicki.
Publicysta zwrócił uwagę, że patrząc na sprawę na chłodno, przewaga militarna jest zdecydowanie po stronie Rosji. – Od początku uważałem, że trudno sobie wyobrazić, żeby Ukraina sama, nawet zasilana sprzętem zachodnim i wspierana sankcjami na Rosję, mogła taki konflikt zbrojny wygrać. Zmiana mogłaby nastąpić wyłącznie w przypadku, gdyby państwa zachodnie zdecydowały się wysłać na Ukrainę swoje wojsko – ocenił Lisicki, dodając, że nie widzi, jakimi siłami Ukraina miałaby odzyskać utracone terytoria.
Przypomniał w tym kontekście szereg przyczyn, m.in. to, że na wyszkolenie żołnierzy w obsłudze ciężkiej broni, która napływa z Zachodu, potrzeba czasu.
– Ukraina wykazuje się bohaterstwem, wykazuje odwagę, tylko to wszystko świadczy o duchu ukraińskich żołnierzy, ale wciąż nie pozwala powiedzieć, że ten konflikt w obecnej formie może się zakończyć dla Ukrainy zwycięsko – nie ukrywał.
Wojna gospodarcza
Lisicki powiedział, że bardziej prawdopodobny jest scenariusz przedłużającej, niekończącej się wojny. – W tej chwili ona przechodzi w stan obustronnej wojny gospodarczej. Sankcjom, które Zachód nałożył na Rosję, odpowiada coraz bardziej bezwzględna forma szantażu państw zachodnich odcięcia dopływu surowców. Widzimy to w Niemczech i innych państwach uzależnionych od rosyjskich surowców – zwrócił uwagę.
– Krótko mówiąc, ten konflikt im dłużej będzie trwał, tym większy będzie nacisk i presja na Ukrainę, żeby za wszelką cenę zawarła jakąś formę tzw. pokoju z Rosją. Nie wyobrażam sobie, co będzie się działo w takich państwach takich jak Niemcy, Francja, Włochy, zimą i wiosną przyszłego roku, kiedy okaże się, że trzeba będzie wyłączyć część przemysłu, a ludziom zabraknie gazu do ogrzewania mieszkań, i kiedy ci wszyscy, którzy jeszcze dziś wspierają jeszcze politykę sankcji, uznają, że sprawa jest przegrana i, że zamiast marznąć w domach i godzić się z gorszą sytuacją, zmienią zdanie i będą się domagali od swoich władz zmiany podejścia – powiedział Lisicki.
UE nie dla Ukrainy?
Publicysta ocenił, że w którymś momencie nastąpi zawieszenie broni, następnie presja Zachodu na Ukrainę o pokój. – (…) W związku z tym opowieści, że Ukraina zostanie przyjęta do Unii Europejskiej, traktuję wyłącznie w kategoriach czystko symbolicznych. Mają one zmobilizować Ukraińców i osłodzić nam poczucie, że dużo się robi na rzecz Ukrainy – stwierdził.
– Nie spodziewam się w dającej się przewidzieć przyszłości, żeby przystąpienie Ukrainy do UE było możliwe. Przecież nie można nawet opowiedzieć na pytanie, w jakich graniach i z jakim bagażem geopolitycznym miałoby to nastąpić – wskazał redaktor naczelny „Do Rzeczy”.
Czytaj też:
Obawy o globalną recesję ograniczają wzrost ceny ropyCzytaj też:
"Będzie trudno". Pekin odmówił prośbie PutinaCzytaj też:
Gen. Koziej: Najbardziej realny jest scenariusz pośredni