Polacy, od dziesiątek lat żyjący w komunistycznym kłamstwie, mogli usłyszeć słowa prawdy o Polsce i o sobie. Pielgrzym mówił nam o Chrystusie, bez którego nie możemy zrozumieć siebie, ani naszej historii. Mówił o naszej godności dzieci Bożych, która powinna być respektowana we wszystkich relacjach społecznych. Te słowa, po latach pogardy dla Boga i człowieka, podnosiły z nas z poniżenia i napełniały nadzieją. Nadzieja i poczucie godności, obudzone podczas papieskich mszy świętych stały fundamentem ruchu "Solidarności". Nie zostały zniszczone nawet w latach stanu wojennego, nie zniszczyło ich zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki ani innych, którzy odważali się mówić prawdę.
Wolność duchowa, którą ocalił heroiczny prymas Wyszyński, a wzmocnił pontyfikat Jana Pawła, stała się fundamentem niezależności politycznej. W 1989 roku odbyły się w Polsce półwolne wybory, w wyniku których środowiska opozycyjne uzyskały wpływ na władzę. Wielu wpadło z tego powodu w euforię, ale nie należał do nich papież. W 1991roku przybył do Polski aby przypomnieć nam Dekalog. Człowiek wyrzeka się godności dziecka Bożego odrzucając Boże przykazania. W teoretycznie wolnej Polsce cały czas obowiązywało prawo aborcyjne, pozwalające bez przeszkód zabijać najmłodszych Polaków. Przesłanie moralne pielgrzymki nie spodobało się politykom „lewicy laickiej” i „katolikom otwartym”, a właśnie te środowiska miały przemożny wpływ na media. Mimo to Sejm w styczniu 1993 roku uchwalił ustawę znoszącą aborcję na życzenie. Kiedy w roku 1996 aborcyjna koalicja przywróciła prawo do zabijania bez ograniczeń, Jan Paweł II powiedział do nas: „Naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości!”.
Politycy i media chwalili Jana Pawła jako człowieka, który „obalił komunizm”, ale do jego nauk moralnych podchodzili bez entuzjazmu. Korzystali z jego popularności, ignorowali nauczanie. Kiedy rządy Leszka Millera zakończyły się katastrofą wizerunkową, politycy PiS i PO odwołali się do nauczania moralnego Kościoła. Nowa Rzeczpospolita, którą obiecywali zbudować, miała opierać się na fundamentach moralnych. Jedni i drudzy wierności obietnicom dotrzymywali do momentu zdobycia władzy. Kiedy w 2006 roku politycy katoliccy zgłosili projekt konstytucyjnej ochrony dzieci poczętych i przekonali do niego część posłów PO, intrygi Lecha i Jarosława Kaczyńskich doprowadziły do jego upadku. Z kolei partia Donalda Tuska, po zdobyciu władzy, stała się obrończynią „kompromisu aborcyjnego”, którego istotą była zgoda na zabijanie dzieci niepełnosprawnych.
PiS odzyskał zapał moralny, kiedy znalazł się w opozycji. W roku 2011 entuzjastycznie poparł projekt całkowitego zakazu aborcji, a w latach następnych popierał kolejne inicjatywy zwiększające ochronę dzieci poczętych i chroniące dzieci przed deprawacją. Zaangażowanie partii Jarosława Kaczyńskiego w obronie życia najmłodszych trwało do chwili zdobycia władzy. Od 2016 roku zdominowany przez PiS Sejm albo odrzucał antyaborcyjne inicjatywy albo wrzucał je do sejmowej zamrażarki. Platforma Obywatelska stawała się coraz bardziej aborcyjna. Jeszcze w Sejmie VII kadencji w PO było kilkunastu posłów głosujących przeciw zabijaniu najmłodszych. Tusk stopniowo się ich pozbywał, aby w roku 2022 ogłosić, że warunkiem znalezienia się na listach wyborczych PO, jest poparcie dla aborcji na życzenie do 12 tygodnia ciąży. PiS również staje się partią coraz bardziej aborcyjną. Nominowany przez partię Jarosława Kaczyńskiego minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił, że każda Polka ma prawo do aborcji w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia, przy czym dotyczy to również zdrowia psychicznego. Deklarację Niedzielskiego wsparł publicznie premier Mateusz Morawiecki. Ponieważ każdą ciążę można uznać za zagrożenie zdrowia psychicznego, oznacza to, że PiS zamierza wprowadzić faktycznie aborcję na życzenie.
44 lata po pierwszej pielgrzymce Jana Pawła do Polski i 34 lata po pierwszych „wolnych” wyborach nadzieje na odnowę moralną legły w gruzach. Radość z odzyskanej prawdy i godności zniknęła wśród nienawiści i wyzwisk, którymi obrzucają się weterani Solidarności i wychowani przez nich następcy. Mordowanie najmłodszych Polaków stało się standardem dla polskich elit politycznych. Media „głównego nurtu” zajmują się promocją rozwiązłości, a prostytucję przedstawia się w nich jako interesującą opcję. Przez Polskę przetaczają się odrażające pochody promujące zboczenia wspierane przez media, globalne korporacje, ambasadę USA i pomniejszych deprawatorów.
30 lat temu lewica solidarnościowa propagowała „etos Solidarności”. Niezdefiniowane pojęcie miało jednoczyć ludzi o różnych światopoglądach, a Pana Boga i Dekalog usuwać za kulisy. Operacja się udała, ale „etos” się ulotnił. Odrzuceniu Pana Boga i Jego przykazań towarzyszył upadek nadziei i poczucia godności. Odżyły nienawiść i strach, i to one określają dziś życie polityczne na płaszczyźnie wewnętrznej i zewnętrznej.
Część elit postsolidarnościowych szydzi z Pana Boga otwarcie, inni robią to skrycie odrzucając przykazania. Jedni i drudzy prowadzą Polskę do zagłady. Oczywiście politycy i ich mocodawcy nie stanowią narodu, a w Polsce wciąż jeszcze są miliony ludzi pobożnych. Możemy więc mieć nadzieję, że dzięki nim Opatrzność ocali Rzeczpospolitą. Jednak cena, którą zapłacą bezbożne elity będzie straszniejsza niż katastrofa smoleńska.
Autor jest członkiem zarządu Fundacji Pro-Prawo do życia