Obawiać powinniśmy się Niemców

Obawiać powinniśmy się Niemców

Dodano: 
Flaga Polski, zdjęcie ilustracyjne
Flaga Polski, zdjęcie ilustracyjne Źródło:Pixabay
LECH MAŻEWSKI II Częściej na zachodzie Europy niż w Polsce daje się słyszeć stwierdzenie, że Warszawa po 1989 r. prowadzi politykę rusofobiczną. Roman Dmowski określał to mianem „choroby na Moskala”, czyli bardziej nienawidzi się Rosji, niż kocha Polskę. Czy tak jest obecnie u nas?

Istnienie po rozpadzie ZSRS w 1991 r. pasa państw pozablokowych w sensie przynależności militarnej od Finlandii i Szwecji przez Litwę, Łotwę i Estonię, a następnie Białoruś, Ukrainę i Mołdawię – nieco zachwiane z powodu powstania ostatecznie na początku 2000 r. tworu o nazwie Państwo Związkowe Rosji i Białorusi (PZRiB) – mogło mieć potencjalnie olbrzymie znaczenie dla sytuacji w Europie. W ten sposób pojawiłaby się bardzo obszerna przegroda między NATO a Rosją, nawet z udziałem dawnych europejskich państw socjalistycznych, w tym Polski. Z pewnością w takiej sytuacji nie wybuchłby żaden konflikt rosyjsko-ukraiński, chyba żeby Kijów przystąpił do gwałtownej ukrainizacji obszarów rosyjskojęzycznych w imię wymagań nacjonalistycznych zamiast budowy państwa regionalnego. Powstanie takiego pasa państw wręcz się narzucało, a jednak do tego nie doszło. A przecież od połowy lat 50. zeszłego wieku w środkowej i południowej Europie Szwajcaria, Austria i Jugosławia pełniły na mniejszą skalę taką funkcję, rozdzielając w jakimś stopniu NATO od Układu Warszawskiego. Dlaczego tym razem okazało się to niemożliwe? Czy utrzymanie się takiego pasa państw byłoby w interesie tak Polski, jak Ukrainy?

USA i Rosja nie chciały powstania takiego pasa państw. Waszyngtonowi uniemożliwiłoby to ekspansję militarną na tereny dawnego ZSRS, a także sabotowanie chińskiej inicjatywy pasa i szlaku. W przypadku zaś Moskwy odpadłaby możliwość skupienia w jej granicach obszarów ruskiego miru, a więc Białorusi, Ukrainy i północnego Kazachstanu, co postulował już dużo wcześniej Aleksander Sołżenicyn. W interesie Kijowa było jednak powstanie takiego tworu geopolitycznego, bo dzięki temu to wielkie terytorialnie państwo z ludnością liczącą u progu niepodległości w 1991 r. ponad 50 mln mieszkańców i z liczącym się przemysłem (chociażby kosmicznym) mogłoby przeżywać okres prosperity, gdyby oczywiście nie ukształtowała się tam żerująca nań oligarchia. Także my powinniśmy chcieć, aby ten pas państw się uformował, gdyż Polska nie tylko nie stałaby się państwem frontowym, lecz także Rosja zostałaby odsunięta daleko od naszych granic. Co więcej, można to było osiągnąć bez wojny. A przedstawiciele fundacji Strategy and Future uważają, że tylko pokonanie Moskwy może nam to zapewnić. Pamiętając, że nec Hercules contra plures, jednak wydaje się, iż w Polsce w ogóle nie było zrozumienia geopolitycznego znaczenia sytuacji, jaka istniała na północ, wschód i południe od naszych granic. Świadczyć o tym mogą chociażby zawarcie w 2016 r. umowy o daleko idącej pomocy Polski dla Ukrainy w wypadku wojny oraz nasze działania po wyborach prezydenckich na Białorusi w 2020 r. podejmowane w imię zwycięstwa demoliberalizmu i walki z wpływami Rosji.

Cały artykuł dostępny jest w 28/2023 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także