Historia pani Joanny została opisana przez serwis "Fakty". Jak wynika z informacji podanych przez dziennikarzy, do sytuacji doszło w Krakowie. W materiale, który we wtorek pokazano na antenie TVN, opowiedziano jak kobieta, która miała przerwać ciążę z powodu zagrożenia życia lub zdrowia, była jeszcze w szpitalu przesłuchiwana przez policję.
"Życzę wszystkim paniom posłankom i innym politycznym gwiazdom z PiS, żeby choć przez chwilę wyobraziły siebie w sytuacji pani Moniki (chodzi o panią Joannę, złe imię to prawdopodobnie pomyłka polityka - red.) – że stoją nad nimi policjanci, każą się rozebrać do majtek i mimo widocznego krwawienia każą im robić przysiady i kasłać..." – komentuje doniesienia mediów europoseł Leszek Miller.
"Może wtedy do tych zakutych łbów dotarłoby jakie skutki dla życia zwykłych ludzi mogą wywołać ich nieludzkie decyzje" – dodaje były premier.
Interwencja policji w szpitalu
Jak podają "Fakty", pani Joanna wzięła tabletkę wczesnoporonną, po zażyciu której poczuła się źle psychicznie i fizycznie i z tego powodu zadzwoniła do swojej lekarki. Kiedy udała się do szpitala, miała tam na nią czekać nie tylko pomoc lekarska, ale także policja.
Do gabinetu ginekologa miały z kobietą wejść funkcjonariuszki policji, które przesłuchiwały panią Joannę. – Rozebrałam się. Nie zdjęłam majtek, ponieważ wciąż jeszcze krwawiłam i było to dla mnie zbyt upokarzające, poniżające, i wtedy właśnie pękłam, wtedy wykrzyczałam im w twarz: "czego wy ode mnie chcecie?!" – relacjonuje kobieta, w rozmowie z "Faktami".
Cytowany przez TVN lekarz ze szpitalnego oddziału ratunkowego twierdzi, że funkcjonariusze mieli wypytywać o telefon i laptopa pacjentki, które ostatecznie zabrano kobiecie. "Policjant oświadczył, że został on »zabezpieczony na protokół zatrzymania« i poprosił o to, aby nie utrudniać wykonywania ich czynności" – podaje serwis "Fakty".
Chodziło o zagrożenie życia kobiety?
Kobieta, w eskorcie policji, została następnie przewieziona do innego szpitala z oddziałem ginekologicznym.
"Krakowska policja, proszona o odpowiedź, dlaczego podjęto interwencję i dlaczego przebiegała ona w taki sposób, odsyła do prokuratury. Prokuratura oświadczyła jedynie, że obecność funkcjonariuszy wynikała z konieczności asystowania Zespołowi Ratownictwa Medycznego i że prowadzi śledztwo z artykułów mówiących o pomocy w aborcji i namowie do samobójstwa" – czytamy.
W rozmowie z "Faktami" pani Joanna przyznaje, że telefon do lekarki mógł brzmieć dramatycznie, ale zapewniała, że nie chce sobie nic zrobić.
Czytaj też:
"Dziecko otrute chemią, zaduszone w drogach rodnych". Kwaśniewski mocno o aborcjiCzytaj też:
Protesty po wyroku TK. Fotoreporterka "GW" usłyszała wyrok