W dziejach ludzkości przekraczano wszelkie granice barbarzyństwa. Było to jednak, mówi się, albo dawno temu, albo w państwach nieoświeconych i dzikich. Handel tkankami i organami abortowanych dzieci w USA – historia opisana w zeszłym tygodniu przez „Do Rzeczy” – pokazuje, że jest inaczej. Współczesne demokracje, których elity mają gęby pełne frazesów o postępie, prawach człowieka i wolności, potrafią być równie okrutne, zimne i nieludzkie jak reżimy totalitarne lub wielkie imperia starożytności. Przesada? Nie sądzę. Tak samo jak inne niegodziwe systemy współczesne demokracje umieją pozbawić człowieczeństwa określoną grupę ludzi – w tym przypadku są to kilku- lub kilkunastotygodniowe dzieci. Nigdy nie dostaną szansy wyjścia żywymi z łona matek; stają się jedynie dostarczycielami organów i tkanek dla dorosłych, którzy w majestacie prawa i bez wyrzutów sumienia korzystają z przewagi, jaką daje im siła.
W nagranym ukrytym kamerą filmie dr Deborah Nucatola, dyrektor ds. medycznych Planned Parenthood, największej sieci klinik aborcyjnych w Stanach Zjednoczonych, opowiada o działalności swojej organizacji. Przy winie i sałatce, między przystawką a daniem głównym, stwierdza choćby: „Mnóstwo ludzi chce dostać wątrobę. I dlatego większość dostawców [klinik aborcyjnych] posiłkuje się USG, żeby wiedzieć, gdzie wsadzić skrzypce”. Po czym dodaje: „Jesteśmy bardzo dobrzy w pozyskiwaniu serc, płuc, wątroby […], więc nie miażdżę tych części. Generalnie miażdżę na dole, miażdżę na górze i patrzę, czy uda się to wyjąć w stanie nienaruszonym”. Nie zamierzam tu przytaczać całości tego osobliwego dialogu, który atmosferą przypomina rozmowy między kanibalami lub późnymi wyznawcami doktora Mengele. Całość oryginalnego zapisu można znaleźć na YouTube lub w wersji polskiej na różnych portalach. Ci, którzy przeczytali aż dotąd, pomyślą zapewne, że jest to tylko jeden wynaturzony przypadek, że niemożliwe, żeby słowa dyrektor Nucatoli opisywały powszechną amerykańską praktykę. Otóż nie. Jeszcze nie przebrzmiało oburzenie wywołane pierwszym nagraniem, a już pojawiło się następne. Tym razem w roli głównej występuje niejaka Mary Gatter, również jedna z szefowych Planned Parenthood. Popijając napój przez słomkę, Gatter targuje się o cenę za części ciała dzieci, twierdząc, że 75 dol. to dla niej za mało, bo cena wynosi 100 dol. I dodaje, że oczywiście mózg i wątroba są droższe. Straszne. Beznamiętność i spokój, ten kompletny brak skrupułów, z jakim obie kobiety traktują aborcję i ciała wyrywane z łona matek, są czymś przerażającym. Jednak czymś jeszcze bardziej przerażającym jest ślepota sumienia. Gdyby im i ich zwolennikom powiedzieć, że są nie lepsze od nazistowskich zbrodniarzy, oburzyliby się i protestowaliby. Tymczasem taka jest prawda. Wszędzie tam, gdzie ktoś arbitralnie decyduje o tym, kiedy zaczyna się życie, kiedy odbiera innym człowieczeństwo, zwycięża barbarzyństwo. I nieważne, czy stoi za nim większość, tak jak w demokracji, czy jeden człowiek, tak jak w dyktaturze.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.