Manifest rusorealisty
  • Maciej PieczyńskiAutor:Maciej Pieczyński

Manifest rusorealisty

Dodano: 
Przemówienie prezydenta Rosji Władimira Putina. W tle Kreml
Przemówienie prezydenta Rosji Władimira Putina. W tle Kreml Źródło: PAP/EPA / SERGEI CHIRIKOV
Naszą debatę o Wschodzie zdominowały emocje. Żeby zrozumieć Rosję, Ukrainę i Białoruś, potrzebna jest wiedza, nie zaś filie i fobie. Dlatego, jako rusycysta i ukrainista, proponuję autorski manifest rusorealisty.

Czasem można odnieść wrażenie, że Polska naprawdę bezpośrednio uczestniczy w obecnej wojnie. Jedni mówią: to jest nasza wojna, wspierajmy Ukrainę we wszystkim, choćby kosztem polskiego interesu! Drudzy odpowiadają: to nie jest nasza wojna, a tak naprawdę mają na myśli coś zupełnie odwrotnego. Czyli: to nasza wojna, ale my jesteśmy po stronie Rosji. A przynajmniej cieszymy się z każdej porażki Ukrainy.

Choć przez chwilę spójrzmy na sytuację z dystansem. Realistycznie. Ze znajomością tematu, ale bez emocjonalnego stosunku do „ukrów” czy „ruskich”. Mój „manifest rusorealisty” składa się z następujących punktów, a w zasadzie założeń, tez na temat Rosji, Ukrainy i Białorusi.

Po pierwsze, w obecnej wojnie Rosja jest agresorem, a Ukraina ofiarą. To nie są emocje, tylko fakty. Jakich by argumentów Rosja nie używała (obrona rosyjskojęzycznej ludności, strach przed NATO), fakty są takie, że napadła niepodległe państwo, dążąc do jego faktycznej likwidacji. Można to wyczytać już w artykule Putina „Jedności Rosjan i Ukraińców” z lata 2021 r., który był wyczerpującą wykładnią myślenia władcy Kremla o Ukrainie jako państwie przypadkowym, powstałym z nienawiści do Rosji, a zatem – niezasługującym na istnienie. Zresztą, wystarczy spojrzeć na mapę – wojna toczy się na terenie Ukrainy, na terenie Rosji zaś tylko okazjonalnie i to w odpowiedzi na agresję rosyjską. To Rosjanie przyszli na Ukrainę, nie odwrotnie.

W związku z tym, po drugie, Rosja nie chce pokoju, tylko albo bezwarunkowej kapitulacji Kijowa, albo wojny. Skoro to pierwsze jest niemożliwe, to wybierają to drugie. Dowodów na to jest mnóstwo. Rosja odrzuca w zasadzie wszystkie propozycje zawieszenia broni czy poważnych rozmów pokojowych. Negocjacje w Stambule to tylko przykrywka, żeby nadmiernie nie zdenerwować Trumpa. Realista musi na sytuację patrzeć realnie. A realia są właśnie takie – Putin jako warunek wstępny wszelkiego rodzaju poważniejszych ustaleń przyjmuje przyjęcie wszystkich warunków przez Kijów i zero ustępstw ze strony Moskwy.

Po trzecie, negowanie odrębności Ukrainy od Rosji i jej prawa do samostanowienia jest absurdem. Gdyby Ukraińcy byli Rosjanami, którzy tylko na chwilę, pod wpływem amerykańskiej propagandy, zapomnieli, że są Rosjanami, to nie stawialiby oporu przez ponad trzy lata. Oczywiście, wielu spośród nich nie chce walczyć, ze zrozumiałych względów albo nie chcąc ginąć za skorumpowaną władzę, albo po prostu – nie chcąc ginąć. Szczególnie, że sytuacja na froncie wesoła nie jest. Jednak gdyby nastroje prorosyjskie lub antyukraińskie były nad Dnieprem powszechne, ten kraj już dawno by upadł. I żadna pomoc Zachodu by Ukrainy nie uratowała. Szczególnie, że, o czym warto przypomnieć, początkowo Zachód nie wierzył w to, że Ukraina przetrwa inwazję. Negowanie odrębności Ukrainy od Rosji jest absurdem również z kulturowego punktu widzenia. To prawda, że Ukraińcy świetnie znają język rosyjski i wciąż często się nim posługują. Ale faktem jest również istnienie bogatej kultury, w tym literatury, w języku ukraińskim. Od znienawidzonego przez polskich ukrainofobów romantycznego wieszcza Tarasa Szewczenki po współczesnego pisarza Serhija Żadana. Zaś jednym z najwybitniejszych filmów sowieckich – prawdziwe arcydzieło – była nakręcona po ukraińsku ekranizacja powieści „Cienie zapomnianych przodków”, obraz pełen magii folkloru huculskiego. O kulturze ukraińskiej można by pisać godzinami – tu nie ma na to miejsca.

Po czwarte, to oczywiste, że ogromną rolę we współczesnej tożsamości Ukrainy odgrywają, niestety, Bandera i Szuchewycz. Z jednej strony, OUN i UPA potrzebne są jako narzędzie symbolicznej walki z Rosją. Aktualny kontekst ich kultu jest antyrosyjski. Z drugiej strony, Ukraińcy bezczelnie negują zbrodnie banderowców na Polakach, nazywając ludobójstwo „tragedią wołyńską”, przez co rozumieją wojnę polsko-ukraińską z winami rozłożonymi mniej więcej po równo, ale z przewagą win polskich. Na to godzić się nie możemy.

Po piąte, twierdzenie, jakoby Rosja pod tym względem była znacząco lepsza niż Ukraina, jest oznaką naiwności. Moskwa robi to samo co Kijów, a nawet bardziej. Co prawda, Kreml przyznał się do Katynia i otworzył cmentarz, ale to było w poprzedniej epoce. Bardzo szybko Rosjanie zrobili z Katyniem to samo, co Ukraińcy z Wołyniem. Czyli wpisali w szerszy kontekst fałszywej symetrii win, sugerując, że mord na polskich oficerach był zasłużoną zemstą za los sowieckich jeńców z 1920 r. Albo wręcz o Katyniu milcząc. Ponadto, Rosjanie straszą Ukraińców polskim imperializmem nawet bardziej niż Polaków ukraińskim nacjonalizmem. Jeśli chodzi o politykę historyczną, Moskwa nie jest żadną alternatywą dla Kijowa.

Po szóste, Rosja jest agresywnym imperium, wrogim wobec Zachodu, w tym Polski. Putin marzy o wielobiegunowym świecie, składającym się z regionalnych mocarstw, w którym to świecie nie będzie miejsca dla małych, narodowych państewek (takich jak my) – będą musiały uznać zwierzchność tego czy innego pana.

Po siódme, to zaś nie oznacza, że mamy wspólnotę interesów z Ukrainą we wszystkim. Możemy, ba, wręcz musimy krytykować Kijów i żądać spełniania naszych postulatów. W naszym interesie jest, by Ukraina pozostała niepodległa i zatrzymała Rosję. Bardziej jednak leży to w interesie Ukrainy niż naszym. Rosja chce podbić Ukrainę i to Ukrainę traktuje jak swoje prawowite włości. My moglibyśmy być następni w kolejce, ale nie jest to przesądzone, bo niezależnie od antypolskiej czy antyzachodniej retoryki, Moskwa nie rości sobie pretensji terytorialnych ani do Polski, ani do żadnego innego kraju Zachodu. W związku z tym Warszawa nie tyle nawet powinna, ile wręcz musi prowadzić wobec Kijowa asertywną politykę, komunikując ukraińskim partnerom coś w stylu: „my jesteśmy Sprite, a wy pragnienie. Nie walczycie o naszą niepodległość, tylko o swoją. Chcecie coś od nas? No to spełnijcie nasze warunki”. To jest elementarz.

Po ósme, to nie oznacza, że mamy przesadzić w drugą stronę i np. zażądać „zwrotu Lwowa”. Każdy, kto rozważa udział w rozbiorze Ukrainy, jest albo idiotą, albo zdrajcą. Tak, utraciliśmy nasze ziemie na Wschodzie. Ale dziś są to ziemie ukraińskie, zamieszkałe przez Ukraińców. Nawet Rosja ledwo sobie radzi z podbojem Donbasu, a my mielibyśmy podbić Galicję?! I co zrobić z tamtejszą ludnością ukraińską, gdzie przesiedlić? Wymordować?! W imię czego – przejęcia dawnych polskich kamienic we Lwowie? Rosja tylko na to czeka. Ale nie dlatego, że chce „dobra Polski”, tylko dlatego, że chce skompromitowania Polski i zniszczenia państwa ukraińskiego.

Po dziewiąte, to, że Rosja jest dla nas niebezpieczna, nie oznacza, że mamy traktować Rosjan dokładnie tak samo, jak traktują ich Ukraińcy. Możemy pozwolić sobie na większy dystans. Nie musimy zabraniać wszystkiego, co rosyjskie. Zresztą, nawet jeśli uważamy Rosję za wroga (a nie za przeciwnika), to wroga tym bardziej trzeba znać. Sedno tego dziewiątego punktu manifestu jest następujące: powinniśmy Rosję rozumieć i nasze spojrzenie na nią niuansować. Z jednej strony, nie możemy negować faktu, iż Rosja ma wspaniałą, wielką, uniwersalną kulturę, którą nie bez powodu jeszcze przed 24 lutego 2022 r. zachwycano się na całym świecie. Z drugiej strony, musimy rozumieć, że w przypadku Rosji wielka kultura nie tylko nie wyklucza wielkiej zbrodni, ale wręcz ją często uzasadnia. Puszkin i Dostojewski byli piewcami agresywnego imperializmu (a Dostojewski dodatkowo pionierem romantyzacji bandytyzmu), a zarazem wybitnymi i wrażliwymi twórcami literatury. W Rosji kultura może być piękna i niemoralna zarazem. Nie ma w tym niczego dziwnego. To typowe dla paradoksalnego charakteru kultury i mentalności rosyjskiej. Rosjanin, jak to zgrabnie ujął kiedyś Iwan Wyrypajew, najpierw bierze do ręki siekierę, a potem Ewangelię. I za każdym razem pozostaje Rosjaninem. W prawosławiu nie ma czyśćca, stąd też – zdaniem badaczy – Rosjanie miotają się od jednej skrajności w drugą. Najwięksi rosyjscy władcy i pisarze zmieniali poglądy o sto osiemdziesiąt stopni. Zaczynali jako światli liberałowie, kończyli jako apostołowie knuta. To jednak temat na zupełnie inną opowieść. Teraz zaznaczę jedynie, że wobec tego wszystkiego Rosję trzeba badać, czytać o niej, i nie mieć co do niej złudzeń. Nie ma zbrodniczej „Rosji Putina” i światłej, dobrej, kulturalnej „Rosji Puszkina”. Jedna i druga to ta sama Rosja. W największym skrócie.

Po dziesiąte wreszcie, trzeba spojrzeć jeszcze na Białoruś, będącą na uboczu naszych debat o Wschodzie. Tu też nie można mieć złudzeń – Alaksandr Łukaszenka jest patriotą sowieckim, który ze swojego kraju uczynił komunistyczny skansen. Białoruską symbolikę narodową zastąpił symboliką sowiecko-rosyjską. Mentalnie jest „Rosjaninem ze znakiem jakości” (tak sam kiedyś zdefiniował Białorusina), a nie żadnym suwerennym i asertywnym władcą. Owszem, stawiał się Putinowi niejednokrotnie i sprzeciwiał się pogłębianiu integracji. Czynił to jednak wyłącznie z jednego powodu – nie chciał być gubernatorem obwodu, wolał być więc przywódcą formalnie niepodległego państwa. Ale z białoruskością nie ma to nic wspólnego.

Czytaj też:
"Rusofobiczne wypowiedzi". Na liście Duda, Tusk i Sikorski
Czytaj też:
Nawrocki rozmawiał z Zełenskim. "To powinno ulec zmianie"
Czytaj też:
Putin boi się o swoje życie. Towarzyszy mu "Jolka"


Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Kup akcje już dziś – roczna subskrypcja gratis.
Szczegóły: platforma.dminc.pl


Źródło: DoRzeczy.pl
Księgarnia Do RzeczyKsiążki Macieja Pieczyńskiego
można kupić w Księgarni Do RzeczyZapraszamy
Czytaj także