Nie zamierzam teraz pisać na temat przewidywań, szans i możliwości wyboru różnych kandydatów. Jest to działalność, która wielu emocjonuje, tyle, że przypomina ona nieco wróżenie z fusów. Podobnie trudno opisać różne frakcje i frakcyjki – jedni uważają, że walka rozegra się między konserwatystami i progresistami, inni wyodrębniają jeszcze więcej grup – choćby stronnictwo dyplomatyczno-biurokratyczne. Szczerze mówiąc nie potrafię zrozumieć na czym polega rzekomy konserwatyzm niektórych pretendentów. Na tym, że wciąż uważają aborcję za rzecz niegodziwą? Na tym, że dostrzegają istnienie dwóch płci i nie chcą błogosławić par homoseksualnych? Warto zauważyć jak ewoluowało w Watykanie znaczenie pojęcia „konserwatyści” w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Wiem tylko, że potencjalnie najlepsi moim zdaniem kandydaci, a więc kardynałowie Robert Sarah i Raymond Burke, lub jeszcze lepsi, czyli biskupi Athanansius Schneider (Kazachstan) lub Joseph Strickland (przeniesiony w stan spoczynku biskup z Teksasu), mają najmniejsze szanse i są praktycznie niewybieralni. Zamiast zatem tracić czas na dość jałowe rozważania na temat niezliczonych kandydatów, którzy to w mniejszym lub większym stopniu będą kontynuować pontyfikat Franciszka, Czytelnikom dorzeczy.pl proponuję coś całkiem innego – fragment mojej książki „Dogmat i tiara”, w której to opisałem czym była potrójna korona dla papiestwa i jaki sens miało jej porzucenie w 1964 roku przez Pawła VI. Nic nie wskazuje na to, by którykolwiek z kandydatów myślał o jej przywróceniu.
XXX
„Zbliżał się 12 marca – dzień koronacji. Był to dzień słoneczny, prawdziwe święto… nie dało się wyobrazić sobie bardziej promienistego i podniosłego czasu. »Ojcze Święty, proszę popatrzeć jeszcze raz na plac Świętego Piotra« zawołaliśmy w uniesieniu. (…) Na odległym placu przelewała się nieprzeliczona masa ludzi, bajeczna gra kolorów rozsiewanych przez mundury i barwne stroje. Tu dostojna dama w odświętnej sukni, tam prosta chłopka. Starzy i młodzi, duzi i mali, biedni i bogaci – wszyscy przyszli, aby oddać cześć zastępcy Chrystusa, który dzisiaj miał przyjąć potrójną koronę – tiarę. Splendor i wspaniałość wydarzenia podkreślał radosny, niekończący się okrzyk: »Viva, viva, viva. Viva il Papa Pio XII, il Papa Romano di Roma!«. A co dopiero Bazylika Świętego Piotra! Przybrała wszystkie ozdoby, jakie posiadała, a teraz promieniała i świeciła w niedającej się opisać feerii świateł, przez co majestatyczne bogactwo złota jej sztukaterii błyszczało w całej pełni”. To słowa siostry Marceliny Lehnert, wieloletniej gospodyni Eugenia Pacellego, opisujące przedpołudnie 12 marca 1939 roku, kiedy to miał on zostać ukoronowany, z całą pompą ceremoniału papieskiego, na Piusa XII. Nigdy nie widziałem na żywo koronacji tiarą. Kiedy w 1978 roku w październiku odbywały się uroczystości na placu Świętego Piotra i kolejka kardynałów zmierzała w stronę Jana Pawła II, oglądałem to w telewizji. Nie wiedziałem wtedy, jak mógłbym wiedzieć, że przed ponad tysiąc lat to tiara, a nie mitra, była oznaką władzy papieskiej.
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły:
platforma.dminc.pl