Gdybym był Piotrem Zarembą… a raczej, gdybym był jakimś anty-Piotrem Zarembą, jego symetrycznym lustrzańcem, to po wypowiedzi publicysty „W Sieci” rehabilitującej sowieckie zbrodnie na Polakach skakałbym po prostu z radości. A po tym, jak w prosowieckich rewizjach historii wsparł go Piotr Skwieciński, moja radość doprawdy nie miałaby już granic. Zwłaszcza po tym, jak z kolei tekst Kwiecińskiego polecił na twitterze sam Leszek Miller, jako wsparcie oficjalnej narracji SLD na Dzień Pabiedy: „Gdyby wojnę wygrali Niemcy, Polaków po prostu by nie było…”
Że co? Że Zaremba i Skwieciński, twierdząc, iż Hitler chciał całkowicie wymordować Polaków, a Stalin tylko częściowo, bynajmniej nie chcieli rehabilitować sowieckich zbrodni? Że to stwierdzenie miało w ich przekonaniu służyć opisowi historii, obiektywnych faktów, a nie sławieniu komunizmu, ani nawet relatywizowaniu go? Dlatego właśnie piszę: gdybym był anty-Zarembą i anty-Kwiecińskim i chciał z nimi polemizować tak, jak oni polemizowali z Zychowiczem (a niewykluczone, że niebawem zabiorą się w tym stylu i za moją nową książkę).
Nie wiem, czy bym tak potrafił, ale spróbujmy… Gdy trwa rosyjska agresja na Ukrainę, a w sferze symbolicznej Rosja wykorzystuje do upokorzenia Polski pomnik zbrodniarza z NKWD, Zaremba przychodzi putinowcom w sukurs odgrzewając stare kłamstwa komunistycznej propagandy, że Związek Radziecki uratował nasze istnienie jako narodu, że gdyby nie „wyzwolenie” przez Armię Czerwoną, wszyscy, mówiąc słowami ministra Sikorskiego, bylibyśmy martwi. Oczywiście takie pseudo-obiektywne „przyznawanie faktu” czyni wszystkie komunistyczne zbrodnie usprawiedliwionymi. Lepiej już, że Stalin wymordował setki tysięcy polskich patriotów, skoro inaczej Hitler wymordowałby nas wszystkich! Skoro na jednego Polaka zamordowanego w tej wojnie przez Sowietów przypada czterech zamordowanych przez Niemców, skoro dla Niemców byliśmy następnymi po Żydach w kolejce do całkowitej eksterminacji, a Rosjanie chcieli nam tylko narzucić swą hegemonię i ustrój „sprawiedliwości społecznej”, to na PRL trzeba spojrzeć po nowemu, czyli po staremu – doceniając patriotyzm jego twórców i przywódców! Nie dziwi, że Leszek Miller z satysfakcją powołuje się teraz, w swej partyjnej „polityce historycznej” na „prawicowy” portal wpolityce.pl i jego publicystę. Przecież po takich historycznych rewelacjach nie pozostaje nic innego, niż gnać z kwiatami pod pomnik wybawiciela Czerniachowskiego i odbudowywanych Czterech Śpiących.
Ach! Ależ się pięknie Zaremba i usiłujący go bronić Skwieciński podłożyli. Teraz wiadomo, z jakich pozycji tak wściekle zaatakowali Zychowicza. Nie w imię żadnego deklarowanego szacunku dla bohaterów, tylko w imię rehabilitowania Gwardii Ludowej, PPR i innych pomagierów czerwonego imperium, która ocaliła nas jako naród przed biologiczną zagładą! Gdybym nie tylko był anty-Zarembą czy anty-Skwiecińskim, ale jeszcze miał za sobą jakichś anty-Karnowskich, to już oni przekuliby intelektualne prowokacje wspominanej dwójki w potężny propagandowy atak na tygodnik „W Sieci” i związany z nim portal. Spadły maski, widzimy, jakie to siły stoją za „odważnym tygodnikiem młodej Polski”, jaki to Wielki Brat stoi za braćmi z „Fratrii”, wobec kogo „niepokorni” są pokorni… Przy okazji zawsze można by się przejechać po konkurencji, lustrując jej zaplecze kapitałowe, powiązania rodzinne, i zawiesić parę retorycznych pytań, w rodzaju: czy to może być przypadek, że rozgłos i ogromną reklamę zapewniają Karnowskim rzekomi wrogowie, wytaczając operetkowe procesy, które niczym nie grożą, a wskazują naiwnym to akurat „prawicowe” medium jako niby głównego wroga rządzącego układu? Czy to nie daje do myślenia, że „Gazeta Wyborcza”, Monika Olejnik czy Grzegorz Hajdarowicz chcą mieć na prawicy właśnie takiego przeciwnika? I czy to przypadek, że zyskawszy dzięki nim wpływ na prawicowy elektorat, od razu zaczynają go Karnowscy i ich publicyści wychowywać w dziwnie znajomym duchu „nie można jednoznacznie potępiać komunizmu, nie wszystko było złe, jednak to Armia Czerwona nas wyzwoliła, a nie generał Anders na białym koniu, jednak gdyby nie Stalin to by już nas w ogóle nie było…”
Ach, gdybym… „niestety, nie mam tych zdolności wcale”. Nie umiem być anty-Zarembą i anty-Skwiecińskim, a już tym bardziej anty-Karnowskimi.
Więc już jako ja, na poważnie, pozwolę sobie zwrócić uwagę, że w całej polemice pomiędzy Cejrowskim-Zarembą-Warzechą-Skwiecińskim-Pereirą i być może innymi, których głosy mi umknęły, króluje historyczna ignorancja, stereotypy i fałsze, skądinąd te same, które odcisnęły się na innych historycznych polemikach.
Nie można bowiem odwoływać się do argumentu: Stalin (Hitler) chciał nas wymordować całkowicie, podczas gdy Hitler (Stalin) tylko podbić – nie odnosząc się wyraźnie do czasu. Podstawowy czynnik sporu, który z nich był dla nas mniejszym złem, stanowi bowiem pytanie: kiedy?
W odniesieniu do okresu po ataku Niemiec na ZSSR Zaremba i Skwieciński mają rację.
Ale w roku, dajmy na to, 1939, było dokładnie odwrotnie. Do marca 1939 Hitler w ogóle nie ma wobec Polaków agresywnych zapędów. Oczywiście zamierza mieć w nas swoich wasali, czyli widzi nas tak samo jak Węgrów, Rumunów, Czechów, Bułgarów czy Jugosłowian. Oczywiście chce nad wszystkimi tymi narodami bezwzględnie panować, ale nie myśli o ich eksterminacji.
Natomiast Stalin w tym czasie nie tylko myśli, ale eksterminuje. Morduje w ramach „operacji polskiej” około ¼ Polaków żyjących w ZSSR, likwiduje krwawo polskie regiony autonomiczne „Dzierżyńszczyznę” i „Marchlewszczyznę”, likwiduje nawet polskich komunistów. A potem, po wejściu na ziemie polskie nakazuje wywózkę milionów Polaków w głąb imperium, na pewną zagładę, oraz całkowitą likwidację polskich warstw wyższych. Gdyby likwidacja polskich jeńców z jakiegoś powodu spóźniła się o miesiąc, do momentu, gdy, ku zaskoczeniu Stalina, Francja upada i nagle okazuje się, że scenariusz długotrwałego wykrwawiania się imperialistów, jak w I wojnie, nie zrealizuje się – Katynia by nie było. Dowodzi tego los oficerów, którzy do niewoli sowieckiej trafili nieco później, poprzez obozy internowania na Litwie, Łotwie i w Estonii.
W planie pierwotnym – obliczonym na opanowanie przez światową rewolucję proletariacką całej Europy aż po Atlantyk, a potem Ameryki - Stalin zakładał całkowitą likwidację Polski i Polaków. Nie byli mu do niczego potrzebni, a mogli tylko bruździć. Gdy sytuacja się zmieniła i w oczy zajrzała perspektywa „zimnej wojny”, Stalin uznał za korzystne dla siebie stworzenie marionetkowej, zsowietyzowanej Polski i nadanie jej granic na Odrze i Nysie, mających być wygodną rubieżą dalszej ekspansji na Zachód (powstanie NRD nie było jeszcze wtedy pewne).
Dokładnie tak samo chciał stworzenia marionetkowej Polski w granicach mniej więcej Księstwa Warszawskiego Hitler w październiku 1939 – co nie doszło do skutku wskutek ostrego sprzeciwu Stalina.
Tyle fakty. Reszta to niezręczność piewców romantycznej wersji historii, którzy na złość Zychowiczowi zagonili się w obszary bliskie narracji Gomułki i pułkownika Załuskiego. I teraz pewnie nie bardzo wiedzą, jak się zachować, gdy wzbudzili tym entuzjazm starych komuchów z Leszkiem Millerem na czele.
Gdybym chciał grać z nimi tak, jak oni pogrywają, to… Ale co tu gadać, raz jeszcze powtórzę za nieśmiertelnym Szpotem: „niestety, nie mam tych zdolności wcale”…