Brak miejsc w szpitalach, czarny rynek leków. Tragiczna sytuacja w Indiach

Brak miejsc w szpitalach, czarny rynek leków. Tragiczna sytuacja w Indiach

Dodano: 
Kolkata, Indie. Pracownicy służby zdrowia zajmuję się pacjentem z podejrzeniem zakażenia koronawirusem
Kolkata, Indie. Pracownicy służby zdrowia zajmuję się pacjentem z podejrzeniem zakażenia koronawirusemŹródło:PAP / PIYAL ADHIKARY
W szpitalach w Indiach brakuje łóżek, ludzie wykorzystują znajomości, by znaleźć miejsca dla bliskich. Bogatsi gromadzą leki i tlen, wykupując zapasy na czarnym rynku.

– Cały czas odsyłam pacjentów do szpitali – mówi PAP dr Ravi Sharma, który prowadzi prywatną przychodnię we wschodnim Delhi. – Po wielu godzinach wracają błagając o leki. Trudno im wytłumaczyć, że nic nie mogę zrobić i wymagają leczenia w szpitalu – dodaje.

Lekarz tłumaczy, że pacjentami kliniki są biedniejsi delhijczycy mieszkający między bogatymi osiedlami w Dilshad Garden i slumsami Seemapuri. – W okolicy jest sześć, siedem szpitali, ale wszystkie zapełnione – przyznaje dodając, że może tylko pomóc, sprawdzając w rządowej aplikacji „Corona”, czy gdzieś są wolne miejsca.

"Wszystkie chwyty dozwolone"

– Tylko że gdy ludzie zadzwonią do szpitala, a później tam dojadą, zazwyczaj już nie ma łóżka. To loteria – uważa emerytowany lekarz Vishnu Sharma. – Wtedy pozostają znajomości i pieniądze. Wszystkie chwyty dozwolone – opowiada.

Zdesperowane rodziny szukają dla swoich bliskich łóżek w szpitalach w sąsiednich stanach. Portal IndiaToday opisuje historię rodzeństwa Harsha i Bhavny, którzy próbowali umieścić słabnącego ojca w trzech delhijskich szpitalach, w tym w szpitalu uniwersyteckim. W żadnym z nich dla chorego nie było już miejsca. – Nasi krewni zasugerowali zabranie ojca do Pendżabu. Teraz jest na intensywnej terapii pod tlenem w małym ośrodku w Mohali. Czuje się znacznie lepiej– mówią.

– Prywatne szpitale dużo kosztują. Są tu (w Pendżabie) pacjenci z Delhi i Pendżabu. Czasami miejscowi nie są przyjmowani, aby zrobić miejsce dla pacjentów z Delhi, bo tam brakuje tlenu – opowiada IndiaToday Alok, który zarzuca jednemu ze szpitali faworyzowanie delhijskich pacjentów. Matka Aloka zmarła w prywatnym szpitalu pod Patialą.

Walka o leki

– Druga fala była dla wszystkich szokiem. Kto może, kogo stać, wykupuje leki i butle z tlenem na czarną godzinę – przyznaje dr Vishnu Sharma. – Ludzie wykupują przede wszystkim lek remdesivir, którego potem brakuje w szpitalach – dodaje.

Panikę próbował opanować dyrektor szpitala uniwersyteckiego w Delhi (AIIMS), dr Randeep Guleria. – Remdesivir nie jest magicznym lekiem i podaje się go hospitalizowanym pacjentom, którzy mają objawy o średnim do ciężkim natężeniu, z saturacją tlenu we krwi poniżej 93 proc. – cytował jego słowa dziennik „Hindustan Times”. Guleria ostrzegał przed stosowaniem leku i tlenu na własną rękę.

Remdesivir, lek niedostępny w aptekach i przeznaczony tylko do dystrybucji szpitalnej, zaczęli rozdawać lokalni politycy w stanie Maharastra. Gazeta „The Indian Express” ustaliła, że posłowie lokalnego parlamentu przekazali wyborcom co najmniej 7,5 tys. dawek leku.

– Otrzymujemy lek po niższej cenie 775 rupii (38 zł) za dawkę i rozdajemy za jeszcze niższą cenę biednym ludziom. Robimy to, by ratować życie innych ludzi – powiedział dziennikowi poseł Amrish Patel z Shirpuru.

W poniedziałek 26 kwietnia w okolicy metra Ghitorni delhijska policja aresztowała trzech mężczyzn sprzedających butle z tlenem za 30 i 50 tys. rupii (1500-2500 zł) – informowała we wtorek telewizja ZeeNews.

"Obcokrajowcy są tu w lepszej sytuacji niż miejscowi"

– Przestraszyliśmy się, kiedy dużo naszych znajomych zachorowało. Tylko my się ostaliśmy – mówi PAP Tatiana Szurlej, która uczy języka polskiego na Uniwersytecie Delhijskim i mieszka w północnej części miasta z mężem Udayem.

– Od dwóch tygodni siedzimy tylko w domu i nie wiemy co się dzieje na zewnątrz. Zamawiamy posiłki przez internet, pracujemy z domu, jesteśmy całkiem uprzywilejowani. Obcokrajowcy są tu w lepszej sytuacji niż miejscowi – podkreśla.

Zdaniem Szurlej ze względu na gęste zaludnienie Indii i liczbę mieszkańców, można się było spodziewać drugiej fali epidemii. – Indusi są podobni do Polaków. Oba narody mają w genach nieposłuszeństwo wobec władzy i zasad – zauważa.

– Na początku lockdownu wszyscy siedzieli posłusznie w domach. Potem zorientowali się, że to nic nie daje – ocenia Polka. Zwraca uwagę na to, jak wiele osób straciło pracę w czasie ogólnokrajowego zamknięcia. Według danych rządowych ok. 10 mln bezrobotnych ludzi zdecydowało się opuścić miasta i wrócić do rodzinnych wiosek.

Kolejne rekordy zakażeń

Liczba dziennych infekcji jest obecnie ponad trzykrotnie większa niż jesienią 2020 r., gdy nie przekraczała 100 tys. przypadków. Według oficjalnych danych każdego dnia umiera ponad 2,4 tys. zakażonych. Dziennik „The Hindu” opisywał w poniedziałek budowę 20 dodatkowych stosów pogrzebowych w delhijskim parku w pobliżu krematorium Sarai Kale Khan, które pracuje bez przerwy od 6 rano do północy.

– Palenie zwłok w ten sposób jest tutaj czymś normalnym, ale wywołuje szok w Europie. To może sugerować gorszą sytuację niż w Europie i USA – zwraca uwagę Szurlej. 8 stycznia w liczących 330 mln mieszkańców USA odnotowano szczyt 307 tys. zachorowań, podczas gdy w zamieszkanych przez 1,3 mld osób Indiach w poniedziałek wykryto rekordowe 352 tys. nowych przypadków.

Model matematyczny ekspertów z politechnik w Kanpurze i Hajdarabadzie przewiduje szczyt 440 tys. dziennych zakażeń do 8 maja – poinformowała we wtorek agencja PTI.







Źródło: PAP
Czytaj także