W narracji lewicowej Donald Trump to zdrajca, wręcz rosyjski agent. Rosja bowiem rzekomo załatwiła mu wybór na prezydenta. Stąd zdradę Trumpa trzeba obnażyć i pociągnąć go do odpowiedzialności. Był to
jeden z postulatów wyborczych Partii Demokratycznej. Ponieważ demokraci właśnie przejęli kontrolę nad Izbą Reprezentantów, obiecują wcielić ten postulat w życie.
W Ameryce definicja zdrajcy jest prosta. „Osoba, której lojalność należy się Stanom Zjednoczonym, a zwalcza USA albo wspiera jej wrogów pomocą i pocieszeniem w państwie tym albo poza nim, jest winny zdrady, za co zostanie ukarany śmiercią albo więzieniem na nie mniej niż 5 lat oraz grzywną na tej podstawie w kwocie nie mniejszej niż 10 tys. dol.; osoba taka nie będzie też mogła sprawować żadnych urzędów w USA”. Aby skazać za zdradę, trzeba dwóch świadków albo publicznego przyznania się do winy przed sądem. Czy amerykański prezydent podpada pod tę definicję? Z tego, co wiemy – nie.
Źródło: DoRzeczy.pl
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.