Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Dziesięć lat temu znalazłem się na Majdanie w Kijowie. Trafiłem tam przypadkowo, jadąc z pomocą cha- rytatywną dla sióstr franciszkanek z Lasek, opiekujących się niewidomymi dziećmi w Żytomierzu i Charkowie. To, co tam zobaczyłem, mnie urzekło. Piękne pieśni narodowe i rockowe piosenki, niebiesko-żółte flagi, pomarańczowe wstążki na samochodach i w klapach marynarek. Nawet św. Mikołaj, który przyszedł z prezentami do dzieci, był
nie w czerwonym, ale pomarańczowym przyodziewku. Cieszyłem się wtedy wraz z Ukraińcami ze zwycięstwa Wiktora Juszczenki, o którym Bogumiła Berdychowska, nieformalna ambasador „pomarańczowych” w Polsce, napisała, że jest „politykiem z ukraińskich marzeń”.
Wkrótce czar prysł jak bańka mydlana. Liderzy protestu Wiktor Juszczenko i Julia Tymoszenko szybko skoczyli sobie do gardeł, walcząc o władzę i pieniądze. W ten sposób własnymi rękami zniszczyli oni prawie wszystko, co osiągnął naród.
Przypominam to doświadczenie, bo w wielu polskich środowiskach trwa fascynacja obecnymi wydarzeniami w Kijowie. Szczególnym tego przykładem jest zeszłotygodniowy artykuł „Ukraina i polska racja stanu” pióra Bronisława Wildsteina. Autora znam jeszcze z czasów krakowskich. Cenię go za jego działalność, czego dałem wyraz w książce pt. „Personalnik subiektywny”. Dlatego tym bardziej przykro mi jest, że muszę krytykować jego poglądy.
(...)