Polski żołnierz zdezerterował na Białoruś. Mężczyzna udzielił propagandowego wywiadu, w którym powiedział, że na terenie Polski mordowani byli migranci, ich ciała były zakopywane w ziemi lub zostawały zjedzone przez zwierzęta. Co pan o tym myśli?
Marek Jakubiak: Nie wyobrażam sobie, żeby taka sytuacja kiedykolwiek mogła mieć miejsce. Na terenach granicznych mamy do czynienia z policją, funkcjonariuszami Straży Granicznej, WOT, żołnierzami. Naprawdę ktokolwiek mógłby uwierzyć w takie brednie? Myślę, że śmiało można postawić tezę, że Polaków nie stać na takie mordy, bo nie jesteśmy Białorusinami lub Rosjanami. To Rosjanie są specjalistami od czegoś takiego, nie my.
Czy sprawa dezercji na stronę białoruską jest bardzo poważna?
Dezercja nie jest niczym nowym. Oczywiście armia o tym nie mówi, ale od czasu do czasu poszczególne jednostki nie wytrzymują reżimu wojskowego i po prostu uciekają. Za moich czasów nie było możliwości opuszczenia armii na własną prośbę. Dziś istnieje taka możliwość. Mam pretensję do tych dowódców, którzy dali broni i amunicję temu dezerterowi i kazali mu mieszkać między innymi żołnierzami. To jest dla mnie niebezpieczne. Ten człowiek powinien być wcześniej poddany ocenie psychologów, która pozwoliłaby wykluczyć, albo dopuścić go do armii. Kiedyś odbywały się komisje wojskowe, które prześwietlały człowieka od stóp do głów. Dziś tak nie jest?
Pojawiają się informacje, że ten człowiek mógł szpiegować na rzecz Białorusi. Co byłoby gorsze, dezercja z niewyjaśnionych jak dotąd powodów, czy szpiegostwo?
Myślę, że nie ma, co mówić o szpiegostwie na tym szczeblu armii. Trzeba mieć bogatą wyobraźnię, żeby stawiać takie tezy. Co on miałby szpiegować? Gdzie ma przebywać, lub gdzie go wożą? To wszystko widać poprzez satelity.
Był pan kiedyś żołnierzem zawodowym. Wówczas pojawiały się przypadki, gdy żołnierze mieli problemy?
Miałem zaszczyt dowodzić żołnierzami. Owszem pojawiały się przypadki załamania psychicznego. W takiej sytuacji wielką rolę odgrywa dowódca drużyny i plutonu. Szczególnie plutonu, gdzie dowódca jest niczym ojciec dla żołnierzy. W życiu pojawiają się różne trudne sytuacje i czasami żołnierz ma potrzebę przyjść do dowódcy, żeby się wypłakać. Musi dać upust złym myślom. Inaczej może dojść do tragedii. Tego najwyraźniej w tej sytuacji zabrakło. Oczywiście zostały po fakcie podjęte konsekwencje wobec dowódcy drużyny, ale należałoby generalnie przyjrzeć się dziś jak szkoleni są dowódcy, czy mają zajęcia z zakresu psychologii, która odgrywa tu bardzo ważną rolę.
Jaka powinna być kara dla tego człowieka?
Nie można mu popuścić. Ten człowiek jest przestępcą. Sąd wojskowy powinien wydać zaoczny wyrok, następnie Polska musi zażądać jego ekstradycji. Łukaszenka nie ma wyboru i musi nam go wydać, bowiem mamy z Białorusią podpisaną umowę w tej sprawie. W Polsce powinien odbyć karę.
Gen. Skrzypczak mówi, że dezercja do wroga w czasie wojny karana jest śmiercią.
Tak kiedyś było. Na terenach przygranicznych obowiązywał stan wyjątkowy. Natomiast w czasie stanu wojny, który jest ogłaszany przez prezydenta, kara długoletniego więzienia zamienia się w karę śmierci.
Czytaj też:
Sprawa dezertera. Semka: Panem jego życia i śmierci jest teraz KGBCzytaj też:
Ukraina powinna być w NATO mimo stanowiska Rosji? Polacy odpowiedzieli
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.