Poseł PiS: Przegrywamy toczący się spór cywilizacyjny. Konieczna jest strategia

Poseł PiS: Przegrywamy toczący się spór cywilizacyjny. Konieczna jest strategia

Dodano: 
Poseł PiS Bartłomiej Wróblewski
Poseł PiS Bartłomiej Wróblewski Źródło: PAP / Leszek Szymański
Można więc powiedzieć, że na ten moment przegrywamy toczący się spór cywilizacyjny. Jeśli pozostaniemy bierni, sprawy będą się stawać coraz trudniejsze. Potrzeba strategii – mówi portalowi DoRzeczy.pl poseł Bartłomiej Wróblewski, z Prawa i Sprawiedliwości.

Czy rekonstrukcja rządu i zawarcie porozumienia partii tworzących Zjednoczoną Prawicę kończy już spór, czy też za kilka miesięcy czekają koalicję nowe wstrząsy?

Bartłomiej Wróblewski: Bardzo dobrze, że doszło do porozumienia. Różnice zdań, czasami nawet znaczne, zwykle pojawiają się podczas negocjacji koalicyjnych. Jednak tu nie było wyjścia – porozumienie musiało być zawarte. To Zjednoczona Prawica wygrała wybory, Polacy na nas zagłosowali i oczekują realizacji naszego programu oraz zmierzenia się z wyzwaniami czasu koronawirusa, zarówno tymi epidemicznymi, jak i gospodarczymi.

Kwestie epidemiczne i ekonomiczne są istotne niezależnie od tego, czy rządzi prawica, czy lewica, czy centrum. Jednak jest tu kwestia też kulturowa. 50 ambasadorów napisało w mijającym tygodniu list stawiający Polskę do pionu. Jak środowiska konserwatywne i uznający się za prawicowy rząd powinny w takich sytuacjach reagować?

Choć udało się punktowo zrobić dobre rzeczy, niestety od 2015 roku nie udało nam się wypracować szerszej strategii postępowania w sporach światopoglądowych. Dlatego są długie okresy, gdy jest niewiele, bądź wręcz nie ma żadnych działań ze strony rządu i naszej większości parlamentarnej, a potem następują chwile słownego wzmożenia. Jakbyśmy chcieli mocnymi słowami nadrobić stracony czas. Jednak za tymi działaniami werbalnymi, nie idą niestety konkretne, systematyczne działania. Zwykle po kilku ostrych wypowiedziach, wręcz się cofamy. Można więc powiedzieć, że na ten moment przegrywamy toczący się spór cywilizacyjny. Jeśli pozostaniemy bierni, sprawy będą się stawać coraz trudniejsze.

Co w takim razie środowiska konserwatywne powinny robić?

Trudno w krótkiej rozmowie przedstawić wszystkie potrzebne działania, tym bardziej, że nie ma panaceum. Ale wskazałbym trzy ważne obszary. Po pierwsze, działać zgodnie ze starą zasada „primum non nocere”, czyli po pierwsze nie szkodzić. A więc nie podejmować działań, które mogą osłabiać najistotniejsze z tego punktu wartości: autonomię rodziny, prawa rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z przekonaniami, wolność religijną. Bo to na nich wspiera się tradycyjny ład społeczny. Dlatego na przykład mam tak wiele wątpliwości wobec dyskutowanych obecnie propozycji ograniczeń dotyczących uboju rytualnego. Z jednej strony, tworzą bowiem wyłom w wolności, która chroni także nas chrześcijan. Z drugiej strony, w takich sytuacjach powstaje dezorientacja w tradycyjnie zorientowanej części społeczeństwa. Jedno i drugie jest niekorzystne dla nas, ogranicza szansę na skuteczną obronę tradycyjnych wartości. Konstytucyjne zapisy w tej sferze powinny być dla nas święte.

Po drugie – należy wzmacniać konserwatywną część społeczeństwa. Chodzi o niepubliczne konserwatywne media, wsparcie dla prawicowych think-thanków oraz organizacji społecznych, niezależną od państwa i samorządu edukację. Ta ostatnia jest niejako z natury rzeczy zwykle bliższa tradycyjnym wartościom. Dlatego też wraz z grupą posłów, korzystając z kampanii i deklaracji Prezydenta Andrzeja Dudy, wnieśliśmy projekt wzmacniający edukację domową. Jednak w sprawach edukacji trzeba iść dalej, tak jak Victor Orban na Węgrzech, zrównując finansowanie szkolnictwa publicznego i niepublicznego. Dalej chodzi o wsparcie tradycyjnie zorientowanej polskiej humanistyki na wyższych uczelniach, a w tych ramach i o możliwość tworzenia i funkcjonowania wyższych uczelni o klasycznym programie nauczania, ale także o zagwarantowanie wolności akademickiej dla naukowców pracujących na innych uczelniach. To pozwoliłoby ograniczyć naciski lewicowo zorientowanych elit, którym od lat podlegają konserwatywnie zorientowani naukowcy. Wystarczy przypomnieć różne, ale dotyczące tej samej sfery doświadczenia prof. Andrzeja Zybertowicza i prof. Aleksandra Nalaskowskiego. Te cztery elementy – konserwatywne media niepubliczne, NGO-sy, edukacja oraz wsparcie dla nieestablishmentowej humanistyki, są kluczowe kiedy rządzimy. Ale będą jeszcze ważniejsze, gdy stracimy władzę, a przecież jest oczywiste, że kiedyś ją będziemy musieli oddać. Dlatego tak ważne jest, abyśmy nie zadowalali się punktowymi sukcesami, ale systematyczne zadbanie w kolejnych trzech latach o każdą z tych spraw. Trzeci obszar działań, które powinniśmy podejmować, wydaje się z różnych przyczyn najtrudniejszy.

Jaki?

Chodzi o wykorzystanie mandatu wyborczego na pozytywne działania władzy publicznej, w szczególności wspierające rodzinę i wychowanie dzieci. Ważne są działania legislacyjne np. stworzenie niezależnego Instytutu Rodziny i Demografii z siecią oddziałów na terenie kraju, działania władz rządowych różnych szczebli jak na przykład kuratoriów czy promowanie dobrych wzorów, w tym na przykład mody na rodzinę w mediach publicznych. Dlaczego jest to trudne? Bo wymaga łącznie kilku rzeczy: woli politycznej, przekonanych do sprawy urzędników, koordynacji i determinacji w realizacji. I prowadzenia tych działań, niezależnie od wymogów i napięć politycznych dnia codziennego, setek bieżących, ale w dłuższej perspektywie nieistotnych albo mało istotnych spraw. Weźmy sprawę Konwencji Stambulskiej. Gdy w 2015 roku wygraliśmy wybory powinniśmy zacząć od rozstrzygnięcia wszystkich wątpliwości z nią związanych. Została ona ratyfikowana wiosną 2015 r. przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Dlatego po wygranej był to optymalny moment, aby zastąpić konwencję inną umową międzynarodową bądź ustawą promującą prawa rodziny a jednocześnie zwalczającą przemoc domową, argumentując, że Polacy odrzucili władzę, która konwencję tę ratyfikowała.

Czemu więc tego nie zrobiono?

Wygrało przekonanie, że są pilniejsze bieżące sprawy. Po części było to skutkiem obiektywnych okoliczności, dyskusji na temat uchodźców czy sporów wokół zmian przeforsowanych przez PO w Trybunale Konstytucyjnym.

Czemu uważa Pan tę sprawę za istotną?

Dalsze obowiązywanie tej konwencji umożliwia środowiskom liberalno-lewicowym, zarówno na forum samorządowym, jak i ogólnokrajowym czy międzynarodowym, kontynuowanie ofensywy wymierzonej w tradycyjne pojmowanie rodziny, małżeństwa, płciowości. Nie oznacza to, że gdyby nie było konwencji byłoby zasadniczo inaczej, ale podstawy prawne byłyby słabsze. Dobrze, że dyskusja na ten temat wróciła w ostatnich miesiącach. Trzeba tu wiele roztropności, szukania najmniej kontrowersyjnych sposobów działania, pewnie też kompromisów, ale nie wolno tej sprawy pozostawiać. Nie chodzi też o to, aby całe nasze myślenie koncentrowało się wokół tej sprawy, bo jest wiele innych rzeczy do zrobienia.

Czytaj też:
Dlaczego Czarnek wchodzi do rządu? Politolog wyjaśnia

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także