Kilka dni temu "Berliner Zeitung" opublikował list podpisany przez grupę osobistości ze świata polityki, nauki i kultury, który zawiera apel skierowany do kanclerza Niemiec o wstrzymanie dostaw broni na Ukrainę, a także wzywa władze w Kijowie do zaprzestania oporu stawianego Rosjanom.
"Mimo doniesień o sukcesach armii ukraińskiej, jest ona znacznie gorsza od rosyjskiej i ma niewielkie szanse na wygranie tej wojny. Ceną długotrwałego oporu militarnego, niezależnie od możliwego sukcesu, będzie więcej zniszczonych miast i wsi oraz więcej ofiar wśród ludności ukraińskiej. Dostawy broni i wsparcia wojskowego ze strony NATO przedłużają wojnę i sprawiają, że rozwiązanie dyplomatyczne jest odległe" – czytamy w liście. Zdaniem sygnatariuszy listu Niemcy i inne państwa NATO stały się stronami wojny, dostarczając Ukrainie broń.
"Czy sygnatariusze listu nie widzieli zdjęć z Buczy?"
W sobotę inicjatywę skomentował dziennikarz niemieckiego dziennika "Die Welt". – Kto uważa, że powinien podpisać czy wręcz napisać apel przeciwko dostawom niemieckiej broni na Ukrainę, nie ma najwidoczniej bladego pojęcia o Europie Wschodniej, nie mówiąc już o sytuacji w Ukrainie po napaści ze strony Rosji – ocenił Artur Weigandt.
– Czy sygnatariusze listu nie widzieli zdjęć z Buczy, Irpinu czy Mariupola? Czy zapomnieli o Babim Jarze i wielkim głodzie? Takie sprawiają wrażenie, bo w przeciwnym razie wezwaliby do wsparcia Ukrainy w jej samoobronie, zamiast pozostawiać ją sam na sam z rosyjskim agresorem – wskazywał publicysta. Według Weigandta wsparcie militarne Ukrainy "jest naszą historyczną odpowiedzialnością".
– Sygnatariusze listu wymienili historię na tchórzostwo – zwrócił uwagę dziennikarz "Die Welt".
Czytaj też:
Morawiecki: Gdyby tak się stało, Polska byłaby dziś marionetką RosjiCzytaj też:
"New York Times": UE chce wprowadzić stopniowe embargo na rosyjską ropę