Musiałek o Ukrainie: Zadziało się tyle złego, że nie wrócimy już do takich relacji, jakie mieliśmy

Musiałek o Ukrainie: Zadziało się tyle złego, że nie wrócimy już do takich relacji, jakie mieliśmy

Dodano: 
Paweł Musiałek, szef Klubu Jagiellońskiego
Paweł Musiałek, szef Klubu Jagiellońskiego Źródło:PAP / Mateusz Marek
Nie jest tak, że po wyborach wrócimy do takich relacji z Ukrainą, jakie mieliśmy. Zadziało się tyle złego, że atmosfery braterstwa już nie ma, jest twarda polityka – mówi DoRzeczy.pl Paweł Musiałek, szef Klubu Jagielońskiego. 


Damian Cygan: Po tym, jak Polska przedłużyła embargo na ukraińskie zboże, Kijów pozwał Warszawę do Światowej Organizacji Handlu (WTO), zapowiedział embargo na polskie warzywa i owoce, a prezydent Zełenski zaatakował Polskę w ONZ, sugerując de facto, że sprzyjamy Rosji. Czy sprawy nie zaszły za daleko?

Paweł Musiałek: Rzeczywiście znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji. Temperatura sporu rośnie w niezwykle dynamicznym tempie. Jeszcze nie jest tak, żeby można było powiedzieć, że relacje Polski z Ukrainą są bardzo złe, bo kapitał sympatii, zwłaszcza jeśli chodzi o społeczeństwa obu krajów, stworzył mocne podwaliny pod nasze stosunki i to zostanie z nami na długie lata. Natomiast patrząc na to, co jest tu i teraz, to atmosfera dobra nie jest.

Kwestia zboża to nie jedyna kość niezgody między Ukrainą a Polską.

Na pewno wątek rolniczy jest tym najbardziej problematycznym, bo akurat w tym sektorze interesy Polski i Ukrainy najmocniej się krzyżują. Ukrainie zależy nie tylko na tranzycie przez Polskę, ale także na dostępie do rynku unijnego, ponieważ Ukraina ma problem z eksportem towarów rolnych, które są tak naprawdę głównym źródłem jej dochodów.

Rząd Polski uważa, że w naszym interesie jest tego importu nie wpuszczać, choć moim zdaniem kwestia jest dużo bardziej problematyczna i gdyby nie kontekst wyborczy, to być może bylibyśmy delikatnie bardziej otwarci. Przy czym nie chcę powiedzieć, że ten kryzys wziął się z winy Polski, bo uważam, że zdecydowanie więcej winy leży po stronie ukraińskiej.

Wcześniej mieliśmy spór o Wołyń i incydent w Przewodowie, gdzie spadła ukraińska rakieta.

Sprawę Przewodowa strona polska starała się wyciszyć, choć wcale nie musiała, bo doszło do bardzo przykrej sytuacji. A strona ukraińska zachowała się niedobrze, nie przyznała się do winy, nie wzięła na siebie odpowiedzialności i nie zrekompensowała rodzinie zmarłych osób tego, co się wydarzyło.

Były wcześniej jeszcze inne mniejsze incydenty, które Polska zdawała się bagatelizować, i ja to do pewnego stopnia rozumiałem, szczególnie kiedy mówimy o początkach wojny. Bo jeżeli ktoś tonie, to wyciągamy go z wody nie pytając, czy na pewno ma polisę ubezpieczeniową.

Ale w miarę upływu wojny, gdy perspektywa uratowania się państwa ukraińskiego zaczęła rosnąć, a na Ukrainę znów wróciła polityka i rozgrywki wewnętrzne, Polska mogła już wcześniej zacząć prowadzić politykę nieco bardziej asertywną, czyli nie tylko sygnalizować swoje oczekiwania wobec Kijowa, ale również wprowadzić pewną politykę transakcyjności. Dzisiaj wydaje się, że to jest nieodzowne.

Czy widzi pan jakieś dobre wyjście z tej sytuacji? Może wystarczy dotrwać do wyborów w Polsce?

Kampania wyborcza na pewno nie pomaga w tym, żeby te relacje wystudzić. Klimat społeczny związany ze zmęczeniem wojną, a do tego niełatwa sytuacja gospodarcza w Polsce powodują, że politycy partii rządzącej nie mają silnej motywacji do tego, żeby zażegnać ten kryzys, wręcz przeciwnie.

Natomiast w moim odczuciu nie jest tak, że po kampanii wyborczej wrócimy do tych relacji, które mieliśmy z Ukrainą. Sądzę, że zadziało się tyle złego, że atmosfery braterstwa już nie ma. Między społeczeństwami tak, ale pomiędzy elity polityczne wkradła się twarda polityka, która będzie nam towarzyszyć przez dłuższy czas.

Dlaczego Ukraina to sobie robi? Biorąc pod uwagę pomoc udzieloną przez Polskę od początku wojny, działania rządu w Kijowie są irracjonalne.

Też tak uważam. Myślę, że do tej pory Ukraina mogła liczyć na Polskę w tak szerokim zakresie, że traktowała nasze wsparcie jako darmowe i niewymagające szczególnych zabiegów. Do tego dochodzi biznes rolny, który na Ukrainie jest powiązany z władzą, a to powoduje, że rząd w Kijowie dba nie tylko o dobro wspólne, ale również o partykularne interesy poszczególnych oligarchów będących w pewnym politycznym układzie z władzami. I choć wojna ograniczyła wpływy oligarchów, to jednak nie wyeliminowała ich całkowicie. Akurat w sektorze rolnym ma to naprawdę spore przełożenie na politykę.

Czytaj też:
"Czarno widzę przyszłość Ukrainy". Gorzkie słowa prof. Szeremietiewa
Czytaj też:
Kowalski: Zachowania Zełenskiego nie rozumieją sami Ukraińcy

Rozmawiał: Damian Cygan
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także