W czwartek po południu Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych RP poinformowało, że w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie zmarł żołnierz 1. Warszawskiej Brygady Pancernej, 21-letni szeregowy Mateusz Sitek, raniony nożem na granicy z Białorusią. Do ataku doszło 28 maja ok. godz. 04:30 w okolicach Dubicz Cerkiewnych. Żołnierz został ugodzony nożem przez jednego z nacierających na granicę imigrantów.
W ostatnich tygodniach rośnie presja na granicę polsko-białoruską i agresja imigrantów. Funkcjonariusz Straży Granicznej, który zaatakowany został konarem, jest w szpitalu z poważnymi obrażeniami głowy. Cudzoziemcy zaatakowali patrole policji, w wyniku czego uszkodzono dwa samochody.
"Jesteśmy opieprzani za swoje działania"
Telewizja Republika rozmawiała z kilkoma żołnierzami, którzy strzegą od kilku lat granicy z Białorusią. "Rozmowy odbyły się przed skutkami tragicznych wydarzeń, do których dochodziło w ostatnich dniach. Obraz, który wyłania się z relacji polskich żołnierzy, jest szokujący" – podkreślono.
– Nasi przełożeni nie ułatwiają nam pracy. Tak jakby ci migranci mieli przechodzić na stronę Polski. Ciągle jesteśmy opieprzani za swoje działania – relacjonował jeden z żołnierzy.
– Nas jest dwóch na posterunku. Zanim Straż Graniczna przyjedzie nam pomóc, to mija godzina, a w tym czasie imigranci zdążą przejść, przynajmniej kilku. Wojskowa radiostacja, którą mamy na wyposażeniu, nie działa w miejscu tych bagien, nie mamy tam zasięgu, więc nie możemy się ze sobą kontaktować – powiedział wojskowy. – Oprócz służbowych, mamy też swoje prywatne radiostacje, ale przełożeni zakazują nam ich używania, bo nie są szyfrowane, ale bez tego ta granica by w ogóle nie działała – dodał.
"Dostaliśmy zakaz używania broni"
Rozmówcy TV Republika przyznają również, że część cudzoziemców, którzy przedzierają się na polską stronę, nie udaje się później
"wyłapywać". Jeden z żołnierzy opowiedział o oburzającym podejściu swoich przełożonych. – Po jednej z akcji odpierania ataku na nas, gdy było gorąco i musieliśmy strzelać w powietrze, (...) gdy wróciliśmy do jednostki, to nikt nie pytał się, czy nam się nic nie stało, tylko musieliśmy tłumaczyć się z wystrzelonej amunicji, bo za dużo zużyliśmy. Wtedy dostaliśmy zakaz używania broni. Nie było tego na piśmie, ale usłyszeliśmy, że mamy nie korzystać, bo za dużo idzie amunicji – mówił. – Gdy zgłaszamy przełożonemu problemy i potrzeby, to porucznik ze strachu nie przekazuje ich majorowi, więc na koniec wygląda to tak, że do generała docierają tylko informacje, że wszystko jest dobrze, a to nieprawda – zaznaczył.
– Po drugiej stronie, wśród imigrantów dużo osób zna język angielski i czasami z nimi rozmawiamy. Mówią wprost, że są szkoleni z tego, kiedy możemy użyć broni i śmieją się z nas, żebyśmy im oddali broń, bo nam nie jest potrzebna – stwierdził wojskowy.
Co więcej, wielu młodych żołnierzy, którzy są "świeżo" po szkoleniach, nie chce jeździć na granicę wschodnią ze strachu, posługując się zwolnieniami lekarskimi, natomiast starci wojskowi wolą przejść na emeryturę, jeśli mają wypracowane lata służby. TV Republika podała też, że od roku obowiązuje dodatek za dzień służby na granicy w wysokości 180 zł brutto. Dzienny dyżur trwa 12 godzin.
Żandarmeria zatrzymała żołnierzy
Przypomnijmy, że Żandarmeria Wojskowa zatrzymała trzech żołnierzy, którzy użyli broni wobec uzbrojonej w niebezpieczne narzędzia grupy imigrantów na granicy polsko-białoruskiej. Do incydentu doszło na przełomie marca i kwietnia tego roku w okolicy miejscowości Dubicze Cerkiewne.
Sprawa wstrząsnęła opinią publiczną i wywołała dyskusje na temat możliwej dymisji ministra obrony narodowej oraz ministra sprawiedliwości. Szczególnie bulwersujący jest fakt, że incydent przez ponad dwa miesiące był ukrywany przed społeczeństwem.
Czytaj też:
Rozbieżne informacje ws. śmierci żołnierza. "Albo Kosiniak-Kamysz mówi nieprawdę, albo nie wie"Czytaj też:
Policjanci bez broni na granicy? "Zmienić to musiał Kierwiński"