NIEPRAKTYCZNA PANI DOMU | Gdyby postawić przede mną wiadro czereśni, zjem i nawet tego nie zauważę. Niestety potem – tak. Najpierw najładniejsze, najdojrzalsze, potem średnie, a w końcu nie pogardzę i drobnicą. Aż na dnie zostanie kupka pestek i ogonków.
Mieszkając kilka lat w republikach ananasowo-mangowo- -bananowych, gdzie czereśnie sprzedawano w opakowaniach 10-dekagramowych jako największy delikates z Europy, zrozumiałam, czym jest brak ukochanego smaku dzieciństwa. Przez jakiś czas ten apetyt przybrał u mnie postać uśpioną, uzależnienie jakby minęło. Ale wystarczyło przyjechać na wakacje do kraju, żeby namiętność odżyła jak proustowska magdalenka obrośnięta całym bagażem skojarzeń. Lipiec – ogród w Milanówku i szpaki latające nad dwoma starymi czereśniami.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.