Marsz, który przeszedł w niedzielę ulicami Warszawy, zgromadził według organizatorów pół miliona uczestników. Inne źródła podają jednak znacznie mniejsze liczby. Według nieoficjalnych szacunków policji, na manifestacji było od 100 do 150 tys. osób. Natomiast lider Polski 2050 Szymon Hołownia stwierdził, że uczestników było 200-300 tys.
Opozycja oraz część mediów uznała jednak wydarzenie za przełomowe. Marsz ma być impulsem do politycznej walki, która ma zakończyć się zwycięstwem opozycji w jesiennych wyborach. Z kolei politycy PiS twierdzą, że był to raczej typowy dla opozycji "marsz nienawiści".
"SZ": To dopiero początek
Niedzielny marsz jest również szeroko komentowany przez niemiecką prasę. Komentatorka "Sueddeutsche Zeitung" Viktoria Grossmann pisze, że dzięki wydarzeniu opozycja zdołała stworzyć w przeciwnikach rządu "poczucie wspólnoty i optymizmu".
"Dzień później prawicowo-narodowy rząd PiS i oddane mu media publiczne usiłował zdezawuować sukces. Pochód demonstrantów rozciągający się na ponad półtorakilometrowym odcinku, przebiegał spokojnie, pokojowo i przyjaźnie. Były tam całe rodziny – od wnuków po dziadków. Jeszcze wieczorem tej letniej niedzieli w mieście panował nastrój jak po wygranym meczu własnej drużyny, tylko bez okrzyków” – pisze dziennikarka.
Grossmann uważa, że frekwencyjny sukces marszu zależał nie tylko od siły partii opozycyjnych, ale także od fali krytyki, jaka spadła na Andrzeja Dudę i Prawo i Sprawiedliwość po podpisaniu przez prezydenta ustawy powołującej komisję ds. rosyjskich wpływów. Komentatorka ostro ją krytykuje stwierdzając, że jest tak "antydemokratyczna, że krytycy określają ją nawet jako stalinowską".
"To nowa jakość nawet dla PiS" – stwierdza Grossmann.
Czytaj też:
Szrot o marszu Tuska: Nie da się maszerować do październikaCzytaj też:
Doradca prezydenta: Marsz Niepodległości Trzaskowski próbował zablokowaćCzytaj też:
Marsz 4 czerwca. Prof. Ryba o retoryce i celach Tuska